Выбери любимый жанр

Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof - Страница 49


Изменить размер шрифта:

49

…Zgasła gwiazda… Wiele razy potem jeszcze oglądałem ich, wypływających z tej swojej jasności i ruszających w otchłanie naszego Wszechświata. Spieszyli, by zgasić jakąś gwiazdą i przemienić ją w jeszcze jeden przestrzenny bąbel, roztaczający wkoło straszliwe pole grawitacyjne. Mu — sieli tak robić. Każdy kolaps w naszym Wszechświecie oznaczał w ich Negaświecie narodziny nowej gwiazdy — powstanie nowego skupiska negamaterii. Oni musieli dbać o istnienie obu tych światów — bo my nie byliśmy jeszcze do tego zdolni. Tam, gdzie zapalali potężne kwazary, wlewała się do naszego Wszechświata energia, czerpana z Negaśiwiata. Takie były po prostu prawa wzrostu entropii. Choć to nie jest dokładnie tak… Entropia właściwie nie wzrastała — ona przybywała tylko do nas jako negaentropia z tamtego świata. A oni dbali jedynie o równowagę. Bo każde jej zachwianie groziło końcem jednego z tych światów.

* * *

Ta słabość, Bob. To już koniec. Z każdym kilometrem, z każdą sekundą czuję, jak słabnie umysł. Przewidziałem, że zwycięży w tych chłopcach wola śmierci. Racja była po ich stronie. Alex powiedział mi kiedyś, że mnie zabije. I tak się stało. Zabili mnie podczas snu, kiedy nikt nie mógł mnie wziąć w obronę. Dziwisz się? Że robot powinien mnie obronić?

Zgoda. Tak naprawdę to ja chciałem, żeby mnie zabili! To było zaplanowane. Tchórz? Może. Pozostaje tylko pytanie: co jest większym tchórzostwem: zabić się samemu, czy pozwolić, by zrobił to tchórz jeszcze większy. Tak czy inaczej, czuję się podle. Ale nie potrafiłem oprzeć się tej pokusie. To dla mnie była jedyna szansa ucieczki.

Więc zabili mnie. A potem rozkazali automatowi, żeby uśpił ich na trzy doby — wcześniej zniszczywszy system automatycznej kontroli czasu rewitalizacji.

Ale byłem sprytniejszy. Wiedziałem, że może nadejść chwila jak ta, teraz, kiedy bylibyśmy ocaleni, gdyby nie to, że nie ma już komu przynosić tego ocalenia. Nie chciałbym sobie odmówić przyjemności przesłania na Ziemię pierwszego i ostatniego meldunku ze statku, który uwolnił się z „czarnej dziury”. Choć z nią przegrał. Tego nie zrobiłby żaden automat. A dopóki tkwiliśmy w polu, oczywiście nie mogło być mowy o łączności. „Czarna dziura” pożera nawet fale radiowe. Lecz teraz…

Więc zrobiłem użytek z tego, co wpędziło nas w szaleństwo. Oto mówi do ciebie, Bob, pierwsze grawidło, z jakiego człowiek zrobił użytek. Pozwolisz, że zmienię osobę — jakoś dziwnie byłoby dalej mówić o sobie jako kapitanie Sachsie. Hm… Więc oto ja: czwarta, udana kreacja sobowtóra z negamaterii.

Próba kreacji negaumysłu przez umysł. Może niezupełnie udana… Ale zawsze świadoma…

Z tym, Bob, że moje istnienie miało sens w polu materii. W bardzo silnym polu… To był ostatni rozkaz kapitana Sachsa… Pamiętam… pamiętam, jak się rodziłem… Jak wpatrywał się w lustro.. Rad jestem, Bob, że… ja pierwszy fantom mogę wam przesłać wieści o tych, co czuwają.. u wrót Wszechświata…

Danuta Owadowska — Zatryb

Opowiadaj, Dag

Niebieskie światła wskaźników rozjaśniały nieco półmrok panujący w rozdzielni. Na zewnątrz automaty łączyły stalową konstrukcję i ostre błyski łukowych wyładowań wyławiały z mroku twarze załogi statku kosmicznego „Stella”. Wysoki mężczyzna o włosach złotych jak len przysunął czworokątne pudełko do kobiety siedzącej naprzeciwko.

— Zaczynaj, Dag, tylko pamiętaj, to nie jest raport. Dziennik podróży wyślemy swoją drogą. Opowiadaj, Dag, przeżywaj wszystko jeszcze raz, to jest twoja ostatnia opowieść, list do tych, którzy przybędą.

Kobieta splotła dłonie na kolanach, przeniosła wzrok na stojący przed nią fonograf. Zaczęła mówić:

— Wszystko jest przygotowane, czekam na swoją kolej. Fizyk, Ino, ja. Historyk i Pierwszy. Przy pulpicie rozdzielczym leży metalowy kabłąk zakończony dwoma płatkami. Coś mi to przypomina. Już wiem, wycieczkę do muzeum starożytności, obły, srebrzysty kształt wysadzany lśniącymi kamieniami — diadem.

Ino podchodzi teraz do mnie i ujmuje mnie za ramię. Mam mało czasu, muszę się śpieszyć..

A więc kiedy schodziliśmy do lądowania, byliśmy podnieceni, to jasne. Ale to nie był strach przed Nieznanym. Zresztą projekcja filmów zrobionych przez rakiety zwiadowcze, gdy krążyliśmy po orbicie dokoła planety, wykazała, że nie ma na niej istot rozumnych. Przepraszam, istot mogących stworzyć cywilizacją. O żadnym kontakcie nie mogło być mowy. Wylądowaliśmy na rozległej równinie, rozciągającej się aż po sam horyzont. Jak okiem sięgnąć, biegła jej pofałdowana powierzchnia, tylko z lewej strony ciemniało pasemko skał. Dla nas najważniejsze było to, że atmosfera planety miała wystarczającą zawartość tlenu. Można było poruszać się bez skafandrów. Bezpośrednio po wylądowaniu „Stelli” automaty zaczęły budować Stację. Praca była obliczona na 36 godzin, nie wymagała koordynacji, zebraliśmy się więc w sali Pierwszego. Odprawa była krótka, ustalono skład osobowy zwiadowczej wycieczki. Pojechać mieli: Fizyk, Historyk i ja. Ino był wyraźnie niezadowolony, ale wiedzieliśmy, że Pierwszy nie zmienia decyzji. Fizyk zajął się roztrząsaniem pewnych drobnych anomalii grawitacyjnych, jakie dały się zauważyć podczas wstępnych pomiarów, do mnie należało kierowanie zespołem automatów zdejmujących tytanową osłonę z pancerza. Wtedy jeszcze mogliśmy odlecieć. Osiem godzin potem było już za późno… O awarii stosu zawiadomił Pierwszy Fizyka.

— Wskaźnik aktywności wskazuje zero — powiedział — ale to nie jest zwykła awaria. Wygląda na to, że ktoś rozmontował stos.

Fizyk był wyraźnie przerażony i mimo pozornie spokojnej relacji nie potrafił tego ukryć.

— Cybernetyk — zwrócił się do mnie Pierwszy — proszę wezwać Zespół Naprawczy.

I wtedy Historyk zawołał nas do siebie. Tytan był już zdjęty, mogliśmy widzieć bezpośrednio, co się dzieje przed statkiem. Automaty krzątały się koło konstrukcji, która w niczym nie przypominała Stacji. Zamiast znajomego kopulastego kształtu, wznosiły nieforemny graniastosłup. Poza tym wszystkie były na zewnątrz, a przecież oprócz Zespołu Budowniczych, reszta winna znajdować się na statku. Nie reagowały na rozkazy, pulpit sterowniczy milczał, a kontrola łączności nie wykazała uszkodzeń. To było tak niesamowite, że patrzyliśmy po sobie, nie mówiąc ani słowa.

Najbardziej boimy się zjawisk, których nie rozumiemy. Odczuwamy lęk, widząc skutki, a nie znając przyczyny. Cała nasza wiedza, cała ziemska cywilizacja opiera się na pewnych kanonach, prawach, które niekiedy można adoptować czy rozciągnąć na nowe zjawiska, ale których nie można przekreślać. To, co się działo przed naszymi oczami, było zaprzeczeniem ludzkiej wiedzy, zaprzeczeniem cybernetyki w ogóle. Automaty nie mogą przejawiać inwencji, maszyny nie mogą działać samodzielnie.

— Bunt automatów! — zawołał Fizyk. — Ziściły się marzenia autorów fantastycznych powieści! Jedno z tych bydląt musiało wejść do siłowni i rozmontować stos. Dawka promieniowania rozregulowała mu układ sterujący i już stamtąd nie wyszedł. Zresztą, na nasze szczęście.

— Niemożliwe — próbowałam zaprzeczyć. — Automaty nie mogą pracować według własnego programu.

— A to? — Fizyk pokazał ręką na budowlę. — Czy to o niczym nie świadczy?

— W każdym razie nie o buncie automatów — odpowiedział mu Pierwszy, opuszczając zasłonę na iluminator. — W żadnym wypadku — dodał — nie wolno nam stawiać hipotez w oparciu o zjawiska, których nie możemy pojąć.

— Wobec tego, jakie jest inne wytłumaczenie? — zapytał Fizyk.

— Chwilowo brak w ogóle wytłumaczenia… …Czas upływa, widzą, że Pierwszy przygotowuje do rozruchu awaryjną prądownicę. Niedługo będzie już po wszystkim. Koło mnie siedzi Ino, głaszcze mnie po policzkach, jeszcze mokrych od łez. Wstydzę się płaczu, ale łzy same płyną mi po twarzy, nikt tego nie widzi oprócz Ino. Fizyk siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach, a Historyk, wpatrzony w punkt gdzieś za naszymi plecami, nie zauważa obecnych. Mam bardzo mało czasu..

49
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Boruń Krzysztof - Wehikuł Wyobraźni Wehikuł Wyobraźni
Мир литературы