Eldorado - Orczy Baroness - Страница 48
- Предыдущая
- 48/64
- Следующая
Z zewnetrznego wygladu robil wrazenie czlowieka, ktorego brak swiezego powietrza, pozywienia, a przede wszystkim snu zamienily w widmo. Ani kropli krwi w jego twarzy lub ustach, skora byla zolta, tylko trawiaca goraczka w zapadlych oczach zdradzala zycie.
Chauvelin nie spuszczal go z oka, przykuty jakims dziwnym, nieokreslonym uczuciem. Pomimo triumfu, nienawisci i pewnosci wygranej, zrodzil sie w nim podziw.
Patrzyl na nieruchoma postac czlowieka, ktory tyle przecierpial dla idealu i zdawalo mu sie, ze jego duch opuscil juz cialo i wznosi sie w dusznym powietrzu mrocznej celi, koronujac go nieziemska chwala.
Dyplomata zauwazyl z bystroscia zaostrzona przez nienawisc, ze pomimo wszystkiego twarz Blakeney'a i w dal zapatrzone oczy, ktore zdawaly sie przenikac wiezienne mury, nie zdradzaly najlzejszego oslabienia umyslowego, a nadwatlone sily nie obnizyly dotad polotu jego duszy.
Sir Percy Blakeney – wiezien od siedemnastu dni, odosobniony od swiata, pozbawiony snu, pozywienia i ruchu, ktory stanowil do tej chwili tresc jego zycia – mogl byc zewnetrznie cieniem dawnego czlowieka, ale pozostal w dalszym ciagu tym wytwornym angielskim gentlemanem, ksieciem salonow, ktorego Chauvelin spotkal przed kilkoma miesiacami na najswietniejszym dworze europejskim. Jego odzienie zdradzalo znakomity kroj londynskich firm. Pomimo braku obslugi ubrany byl bardzo starannie i czysto, a delikatne faldy bezcennych koronek przyslanialy wypieszczona bialosc jego wychudlych rak. Blada, znekana twarz i cala postawa zdradzaly jeszcze wciaz nieugieta sile wolli i owa nieustraszona pewnosc siebie, uragajaca samemu przeznaczeniu.
Chauvelin nie ludzil sie; czul, ze za tym czolem, powleczonym teraz woskowa bladoscia, umysl byl wciaz zywy, czynny i ze rozmyslal nad swym wyzwoleniem, nad zdobyciem na nowo utraconej przewagi. Zdawal sobie jasno sprawe, ze umysl jego stawal sie tym przenikliwszy, im ofiara stawala sie wieksza.
Postapil krok naprzod i Blakeney spostrzegl jego obecnosc. Usmiech rozjasnil wymeczona twarz wieznia:
– Ach, to moj przyjaciel mr Chambertin! – rzekl wesolo.
Powstal, by zlozyc uklon wedlug najsurowszej owczesnej etykiety. W oczach Chauvelina odbila sie niepohamowana radosc; zauwazyl bowiem, ze powstajac z miejsca, sir Percy oparl sie o stol, a oczy zaszly mu mgla.
Z nietajonym zadowoleniem przekonal sie Chauvelin, ze powoli slabla potezna sila fizyczna, ktorej nienawidzil u swego nieprzyjaciela na rowni z lekcewazaca bezczelnoscia jego obejscia.
– Jakiej szczesliwej okolicznosci mam przypisac, sir, zaszczyt twojej wizyty? – ciagnal dalej wesolo Blakeney, powrociwszy do siebie po chwilowym oslabieniu.
– Memu pragnieniu twego dobra, sir Percy – odrzekl Chauvelin rowniez drwiaco.
– Czyz nie uczyniles juz wszystkiego, co bylo w twojej mocy, by zadowolic to pragnienie? Ale usiadz, prosze – dodal, wskazujac krzeslo. – Siadalem wlasnie do sutej kolacji, ktora podali mi twoi przyjaciele. Czy nie chcesz podzielic sie nia ze mna? Odbijesz sobie moze te niefortunna wieczerze w Calais – pamietasz, gdy ty, mr. Chambertin, przyjales na pewien czas swiecenia kaplanskie.
Zasmial sie, wskazujac kawalek czarnego chleba i dzban wody, stojacy na stole.
Chauvelin usiadl. Zagryzl wargi do krwi. Czynil, co mogl, aby nie stracic rownowagi. Nie chcial, by Blakeney zauwazyl, jak bardzo dopieka mu jego zuchwalstwo. Zreszta nietrudno bylo zachowac zimna krew teraz, gdy zwyciestwo bylo po jego stronie i jednym podniesieniem palca mogl zamknac te drwiace usta.
– Sir Percy – rzekl spokojnie – sprawia ci widocznie wielka satysfakcje ostrzyc swoj dowcip moim kosztem. Nie zabraniam ci tej przyjemnosci, twe ukaszenia nie sa na razie grozne.
– I nie bede juz mial wiele sposobnosci zabawiac sie kosztem twej przezacnej osoby – potwierdzil Blakeney. Przyblizyl drugie krzeslo do stolu i usiadl w swietle lampy, jakby dla okazania przeciwnikowi, ze niczego przed nim nie ukrywa: ani mysli, ani nadziei, ani leku.
– Otoz wlasnie – rzekl sucho Chauvelin – i dlatego nie trac cennych chwil, pozostawionych ci do dyspozycji. Czas uchodzi, sir Percy, i nie jestes juz zapewne tak pelen nadziei, jak przed tygodniem. Nie czules sie nigdy zbyt dobrze w tej celi – czemu zatem nie polozyc kresu przykrej sytuacji raz na zawsze? Nie pozalujesz tego, daje ci slowo.
Sir Percy oparl sie wygodnie o porecz krzesla i ziewnal glosno.
– Wybacz, sir, ale nigdy nie czulem sie tak spiacy. Nie spalem juz od dwoch tygodni.
– Zapewne, sir Percy, i dlatego jedna spokojna noc przynioslaby ci wielka ulge…
– Jedna noc, sir! – zawolal Blakeney, smiejac sie, a smiech ten zdawal sie byc echem jego dawnej niezrownanej wesolosci. – Potrzebowalbym przynajmniej calego tygodnia!
– Obawiam sie, ze nie moglibysmy na to zezwolic, ale jedna noc bardzo by cie wzmocnila.
– Masz racje, sir, masz racje, ale ci przekleci zolnierze tam obok bardzo halasuja.
– Wydam ostre rozkazy, a zupelny spokoj zapanuje w izbie posterunkowej tej nocy – napieral Chauvelin – i nikt nie bedzie ci przeszkadzac. Kaze ci zaraz przyniesc obfita kolacje, i wypelnimy wszystkie twoje zyczenia.
– O, jakze to brzmi necaco, sir! Czemu nie zaproponowales mi tego predzej?
– Byles taki… jak to powiedziec… nieprzystepny, sir Percy.
– Nazwij mnie po prostu upartym, kochany Chauvelin – przerwal wesolo Blakeney – bede ci bardzo wdzieczny za szczerosc.
– W kazdym razie postepowales wbrew wlasnym interesom.
– I dlatego przyszedles tu – zawyrokowal Blakeney – jak dobry Samarytanin dla okazania mi milosierdzia i zaopiekowania sie mna? Chcesz obdarzyc mnie wygodami, dobra kolacja i miekkim lozkiem?
– Zgadles, sir Percy – rzekl Chauvelin uprzejmie – oto moja misja.
– Jakze sie do tego wezmiesz, monsieur Chambertin?
– Z najwieksza latwoscia, sir Percy, jezeli dasz sie namowic i usluchasz mego przyjaciela, obywatela H~erona.
– Ach, o to chodzi!
– Tak. On chcialby wiedziec, gdzie znajduje sie maly Kapet. Zupelnie zrozumiale zyczenie, musisz przyznac, szczegolnie, ze znikniecie dziecka pociaga za soba wielkie nieprzyjemnosci.
– A ty, monsieur Chambertin – spytal Blakeney z odcieniem ironii, ktora draznila do najwyzszego stopnia przeciwnika – jakie sa twoje zapatrywania na to?
– Moje, sir Percy – odparl Chauvelin – moje? Jezeli mam ci prawde powiedziec, to losy malego Kapeta sa mi dosc obojetne: czy wegetowac bedzie w Austrii, czy w naszych wiezieniach – mniejsza o to. Francji juz grozic nie moze. Nauki Simona zrobily swoje i mizerny smarkacz, ktorego wydarles spod naszej pieczy, nie bedzie juz nigdy zdatny na krola lub wodza. Moim jedynym zyczeniem jest zniszczenie waszej przekletej ligi i pohanbienie lub smierc jej przywodcy.
Wypowiedzial te slowa z wiekszym wzburzeniem niz zamierzal. Nienawisc, zywiona przez osiemnascie ostatnich miesiecy i upokorzenia w Calais stanely mu znow przed oczyma pomimo wieziennych scian i ponurego cienia glodu i smierci, roztaczajacego sie na wynedznialej postaci, stojacej przed nim, gdyz wciaz napotykal pare ironicznych oczu, utkwionych w nim bezczelnie.
Tymczasem Blakeney oparl sie o stol lokciami i przysunal drewniana tace z sucha kromka chleba. Z niewzruszonym spokojem przelamal chleb na dwie czesci i podal tace Chauvelinowi.
– Przykro mi, ze nie moge ofiarowac ci czegos lepszego, sir, ale twoj szanowny przyjaciel nie dostarczyl mi niczego innego.
Wzial do ust odrobine chleba, spozyl ja ze smakiem i nalal sobie szklanke wody. Po czym rzekl wesolo:
– Nawet ten ocet, ktory nam podal w Calais ow gbur Brogard, lepszy byl od tego, czy nie uwazasz, moj poczciwy mr. Chambertin?
Chauvelin milczal; sledzil Blakeney'a, jak drapiezne zwierze na lowach ofiare, lezaca u jego stop. Twarz Percy'ego byla w tej chwili istotnie przerazajaca. Silil sie na obojetnosc, rozmawial, smial sie, ale policzki i usta byly trupio blade, skora wydawala sie powloka z wosku na wychudzonej twarzy, a ciezkie powieki zsiniale jak olow. W tym stanie wyczerpania stechla woda i splesnialy chleb musialy dzialac na ofiare odrazajaco i sam Chauvelin, choc dyszacy zemsta, nie mogl zniesc widoku tego meczennika, ktorego on i jego koledzy dreczyli bezlitosnie dla swoich wlasnych celow.
- Предыдущая
- 48/64
- Следующая