Eldorado - Orczy Baroness - Страница 37
- Предыдущая
- 37/64
- Следующая
Odsunela sie od okna, gdyz noc stawala sie przejmujaco zimna. Na wiezy St. Germain l'Auxerrois zegar wybil z wolna osma. Gdy ostatnie echo historycznego zegara ucichlo w oddali, uslyszala dyskretne pukanie do drzwi.
– Prosze – zawolala bez namyslu.
Myslala, ze dozorczyni przychodzi dorzucic drzewa do kominka i nie odwrocila nawet glowy. Drzwi otworzyly sie cicho i uslyszala lekkie kroki na dywanie.
– Czy moge prosic o kilka slow rozmowy, lady Blakeney? – odezwal sie ostry glos.
Stlumila krzyk zgrozy. Jak dobrze znala ten glos! Ostatni raz slyszala go, gdy Percy tak sprytnie wysliznal sie swemu przesladowcy. Spojrzala prosto w oczy najzacietszemu wrogowi „Szkarlatnego Kwiata”.
– Chauvelin! – jeknela.
– We wlasnej osobie, droga lady.
Stanal w swietle lampy, tak ze jego drobna postac odbila sie wyraznie na ciemnym tle sciany. Mial na sobie ulubione piaskowe ubranie, piekny zabot i mankiety obszyte waska koronka.
Nie czekajac na pozwolenie, z flegma i pewnoscia siebie polozyl kapelusz i plaszcz na krzesle. Nastepnie zwrocil sie znow ku Malgorzacie i uczynil krok naprzod, ale ona podniosla reke, jakby go chciala wstrzymac. Wzruszyl ramionami i zimny usmiech zaigral na jego ustach.
– Czy pozwolisz usiasc? – spytal.
– Jak chcesz – odrzekla z wolna patrzac na niego szeroko otwartymi oczyma, jak przestraszony ptak na jadowitego weza.
– A czy posluchasz mnie, lady Blakeney? – ciagnal dalej, biorac krzeslo i stawiajac je w ten sposob przy stole, by swiatlo lampy pozostawalo w tyle i nie padalo na jego twarz.
– Czy to konieczne? – spytala Malgorzata.
– Tak – rzekl krotko – jezeli pragniesz widziec sie i pomowic z mezem, poki nie bedzie za pozno.
– A zatem prosze cie, mow, a ja poslucham.
Upadla na krzeslo, nie zwazajac na to, czy swiatlo pada na jej twarz i czy sciagniete rysy i lzami przycmione oczy nie zdradza w calej pelni rozterki wewnetrznej. Nie kryla sie z niczym przed tym czlowiekiem, gdyz wiedziala, ze ani odwaga ani lzy nie wzrusza go, a nienawisc do czlowieka, ktory tyle razy go zwyciezyl, od dawna zdlawila wszelka iskre litosci w jego sercu.
– Moze chcesz posluchac, lady Blakeney – zaczal swym miodowym glosem – jakim sposobem dostapilem zaszczytu spotkania sie z toba?
– Twoi szpiedzy sa po prostu przy robocie, wyobrazam sobie – odparla chlodno.
– Otoz wlasnie. Poszukiwalismy ciebie juz od trzech dni, a wczoraj wieczor nieostroznosc sir Andrew Ffoulkesa dopomogla nam w pracy.
– Nieostroznosc sir Andrew? – spytala ze zdumieniem.
– Siedzial w restauracji, bardzo sprytnie przebrany co prawda. Widocznie chcial zasiegnac informacji o losie sir Percy'ego Blakeney'a. Moj przyjaciel H~eron z komitetu bezpieczenstwa publicznego, znajdujacy sie tam przypadkowo, rozpoczal rozmowe, moze zbyt glosna, o pewnych… jak to powiedziec… o pewnych zarzadzeniach, ktore za moja rada komitet byl zmuszony wprowadzic celem…
– Do rzeczy, obywatelu Chauvelin, sir Andrew nic mi o tym nie wspomnial, wiec prosze cie, mow zwiezlej, jezeli mozesz.
Sklonil sie ironicznie.
– Jak chcesz – odparl. – Sir Andrew, slyszac o niektorych szczegolach, ktore ci za chwile wyjasnie, uczynil nieostrozny ruch zauwazony przez jednego z naszych szpiegow. H~eron skinal na niego, i ten poszedl za mlodym kowalem, ktory okazal tak wielkie zainteresowanie rozmowa glownego agenta. Sir Andrew przejety oburzeniem po tym, co slyszal, nie byl tak ostrozny jak zwykle. W kazdym razie szpieg odprowadzil go az do Quai de la Ferraille. Prawda, jakie to proste? Spodziewalem sie juz od tygodnia przyjazdu pieknej lady Blakeney do Paryza. Gdy sie dowiedzialem, gdzie mieszka sir Andrew, domyslilem sie, ze i lady Blakeney jest w poblizu.
– A coz to byla za rozmowa, ktora tak bardzo obruszyla sir Andrew zeszlego wieczora?
– Nie opowiedzial ci?
– Nie.
– Ach, to nic wielkiego! Pozwol, lady Blakeney, ze ci opowiem. Sir Percy Blakeney, jak wiesz, uwazal za stosowne, zanim wpadl szczesliwym trafem w nasze rece, mieszac sie w sprawy naszego najwazniejszego wieznia…
– Wiem o tym, sir. Chodzilo o sierote, ktorego skazaliscie na powolna smierc.
– Byc moze, lady Blakeney – zachnal sie Chauvelin – ale to nie bylo rzecza sir Percy'ego. Udalo mu sie wykrasc malego Kapeta z Temple, a w dwa dni pozniej mielismy go juz pod kluczem.
– Skutek wstretnej zdrady – rzekla Malgorzata.
Chauvelin umilkl, blade swidrujace oczy utkwil w twarzy lady Blakeney.
– I to byc moze, ale na razie my jestesmy gora. Sir Percy znajduje sie w Conciergerie, pod scislejsza jeszcze straza, niz swego czasu Maria Antonina.
– I smieje sie z waszych zamkow i kluczy – odparla dumnie. – Pamietaj o Calais. Jego smiech musi ci jeszcze dzwieczec w uszach, czy nie, obywatelu Chauvelin?
– Niezawodnie, ale tym razem my sie smiejemy, choc i o tym gotowi jestesmy zapomniec, jezeli sir Percy ruszy tylko palcem dla swego wlasnego wyzwolenia.
– Z pewnoscia jakies sprzysiezenie na jego honor…
– Nie, nie, lady Blakeney – zaprzeczyl. – Mamy przeciez sir Percy'ego w swej mocy, wiec wszystko jest bardzo proste. Moglibysmy poslac go na szafot jutro, ale gotowi jestesmy, pamietaj, jestesmy gotowi okazac sie wspanialomyslnymi, jezeli sir Percy zgodzi sie na pewien warunek.
– Na jaki warunek?
– Bardzo latwy. Zabral nam Kapeta i prawdopodobnie wie doskonale, gdzie jest ukryty. Niech wyda zlecenie jednemu ze swych zwolennikow, a zdaje mi sie, ze kilku z nich krazy w okolicach Paryza – by oddal malego Kapeta w nasze rece; my zas obiecujemy nie tylko, ze ow gentleman powroci calo do Anglii, ale jeszcze gotowi jestesmy zlagodzic los zgotowany dzielnemu „Szkarlatnemu Kwiatu.”
Zasmiala sie twardym, pogardliwym smiechem.
– Zdaje mi sie, ze nie rozumiem dokladnie, co chcesz powiedziec – odezwala sie po chwili. – Chcesz, aby „Szkarlatny Kwiat” wydal w wasze szpony krola Francji, gdy udalo mu sie wyratowac dziecko od groza smierci? Czy to chciales powiedziec?
– Tak jest – odrzekl spokojnie Chauvelin – i to samo powtarzamy sir Percy'emu od szesciu dni, madame.
– W takim razie dal wam juz chyba odpowiedz.
– Tak – odparl z naciskiem – ale co dzien odpowiedz staje sie slabsza.
– Slabsza? Nie rozumiem.
– Pozwol, ze ci to objasnie. – Wsparl lokcie o stol i pochylil sie nad nia, by nie uszlo mu zadne drgnienie jej powiek. – Przed chwila przypomnialas mi moja porazke w Calais i dumnym ruchem glowy rzucilas mi w twarz, jak wyzwanie, nazwisko „Szkarlatnego Kwiatu”. Tak, spuszczam pokornie glowe i przyznaje, ze odnioslem porazke w Calais, ale wowczas uczynilem wielki blad, z ktorego wyciagnalem wazna nauke na przyszlosc; teraz wlasnie te nauke zuzytkowalem.
Umilkl, jakby czekajac na odpowiedz. Jego bystre oczy zauwazyly, ze z kazdym slowem rysy pieknej twarzyczki Malgorzaty sciagaly sie coraz bolesniej. Wyraz pelen grozy malowal sie na jej obliczu, jakby lodowata reka smierci przeszla po jej oczach i policzkach, ktore zmartwialy pod tym dotknieciem.
– W Calais – powtorzyl spokojnie Chauvelin, zadowolony z wywartego wrazenia – sir Percy i ja nie walczylismy rowna bronia. Wypoczety, po parodniowym pobycie w swej wspanialej rezydencji, pelen zapalu do wypraw, ktore sa jakby istota jego zycia, sir Percy Blakeney w pelni sil stanal do walki przeciw mojej slabej osobie. I rzecz jasna, przegralem bitwe. Uczynilem wielki blad, chcac mierzyc sie z czlowiekiem w rozkwicie mlodych meskich sil, ale teraz…
– A teraz, obywatelu Chauvelin, co jest teraz?
– Sir Percy Blakeney przebywa juz od tygodnia w wiezieniu Conciergerie, lady Blakeney – rzekl bardzo dobitnie, chcac by kazde slowo spadalo jak olow na jej dusze. – Zanim zdolal przyjrzec sie dokladnie swej celi i uplanowac jedna z tych slawnych ucieczek, z ktorych tak slusznie slynie, nasi ludzie zaczeli dzialac wedle wskazowek, podanych przeze mnie. Juz tydzien minal od tego czasu, lady Blakeney i od tej chwili specjalna kompania strazy wieziennej zadaje wiezniowi bez przerwy, dzien i noc, jedno pytanie. Wchodza do celi po dwoch co kwadrans, teraz juz nawet czesciej, i pytaja go: „Gdzie jest maly Kapet?” Dotad nie otrzymalismy zadowalajacej odpowiedzi, choc oznajmilismy sir Percy'emu, ze kilku czlonkow jego ligi zaszczyca okolice Paryza swa obecnoscia i ze niczego wiecej nie zadamy od niego, jak wydania rozkazu tym czcigodnym gentlemenom, by oddali nam z powrotem mlodego Kapeta, to rzecz bardzo prosta, ale niestety wiezien jest dotad nieco uparty. Z poczatku sama mysl o tym bawila go. Smial sie, mowiac, ze posiada wlasciwosc spania z otwartymi oczyma, ale nasi zolnierze sa niezmordowani w swych wysilkach, a brak snu i swiezego powietrza polaczone z niewystarczajacym odzywianiem, daja sie we znaki wspanialemu sir Percy'emu Blakeney'owi. Zdaje mi sie, ze juz niedlugo opierac sie bedzie naszym uprzejmym naleganiom, a w kazdym razie nie potrzebujemy sie juz obawiac, zapewniam cie, ucieczki z jego strony. Watpie, czy potrafilby przejsc przez pokoj.
- Предыдущая
- 37/64
- Следующая