Eldorado - Orczy Baroness - Страница 32
- Предыдущая
- 32/64
- Следующая
Rozwazywszy te plany, sir Percy porzucil na razie mysl poslugiwania sie rejestrami wieziennymi. Jezeli Armanda aresztowano rzeczywiscie, to zostal on z pewnoscia umieszczony w wiezieniu Ch~atelet, skad niedaleko do sadu, gdzie niewatpliwie bedzie przesluchiwany.
Blakeney zacisnal zeby, pietnujac owe przesluchiwania dosadnym brytyjskim okresleniem. Czy potrafi Armand St. Just, ten nieopanowany marzyciel i zwitek nerwow, wyjsc zwyciesko spod nawaly krzyzowych pytan, sprytnie zadawanych w celu zasiegniecia wiadomosci o lidze?
Sir Percy skierowal swe kroki ku dzielnicy Montmartre i blakal sie od szostej do osmej po zaulkach, w okolicach ulicy de la Croix Blanche, gdzie mieszkal Armand, ale do samego domu nie wchodzil przez ostroznosc.
Niebawem czujne jego oczy spostrzegly dwie postacie, ubrane w lachmany robotnikow, ktore walesaly sie po ulicy, nie spuszczajac z oka domu przy ulicy de la Croix Blanche.
Nie ulegalo watpliwosci, ze byli to szpiedzy na czatach, trudno bylo jednak odgadnac, kogo szpiegowali: St. Justa czy inna ofiare.
Ale gdy zegar na Tour des Dames wybil osma i Blakeney zamierzal udac sie w inna strone miasta, zobaczyl nagle zblizajacego sie ku niemu Armanda. Mlodzieniec szedl powoli z glowa spuszczona. Nie patrzyl ani w prawo, ani w lewo, ale gdy przechodzil kolo latarni ulicznej, Blakeney zauwazyl, ze byl blady i bardzo zmieniony. Nagle wzrok jego spotkal sie ze spojrzeniem wodza. Mial dosc przytomnosci umyslu, by nie zdradzic sie zadnym ruchem lub slowem.
Widocznie przesladowano go, gdyz przez te krotka chwile sir Percy zauwazyl, ze oczy mlodzienca mialy wyraz tropionego zwierzecia.
– Jestem ciekaw, co ci barbarzyncy z nim robia – mruknal przez zacisniete zeby.
Armand znikl niebawem w bramie tego samego domu, w ktorym mieszkal od poczatku. Gdy przeszedl prog, Blakeney zobaczyl, ze dwaj szpiedzy zblizyli sie do siebie jak jaszczurki i zaczeli szeptac miedzy soba.
Trzecia postac, ktora widocznie szla za Armandem przez caly czas, zlaczyla sie z nimi po chwili. Blakeney mial ochote zaklac glosno i poteznie – cala historia Armanda ostatnich 24 godzin stanela mu jasno przed oczyma: wypuszczono go na wolnosc, by sluzyl za przynete dla grubszej zwierzyny.
Szpiegowano go na kazdym kroku, a on myslal, ze panna Lange znajduje sie wciaz w grozacym jej niebezpieczenstwie. Spojrzenie jego, pelne rozpaczy, rzucone na Blakeney'a potwierdzilo te dwa fakty i serce wodza scisnelo sie bolesnie na mysl o mece moralnej, ktora przezywal jego przyjaciel. Pragnal jak najpredzej dac znac Armandowi, ze dziewczyne zdolal wyprowadzic z Temple.
Skierowal sie teraz ku swemu dawnemu mieszkaniu przy ulicy St. Germain l'Auxerrois, przypuszczajac, ze Armandowi udalo sie moze pozostawic list dla niego. Jezeli to uczynil, to prawdopodobnie ludzie H~erona, podpatrzywszy jego kroki, postawili tam szpiegow na strazy, ale na to rady nie bylo.
To dawne mieszkanie bylo jedynym miejscem, do ktorego St. Just mogl poslac list do wodza, jezeli zamierzal sie w ogole z nim skomunikowac. Z drugiej strony biedny chlopiec nie mogl wiedziec, czy sir Percy powroci do Paryza, ale mogl pomimo tego poslac list do szwagra w nadziei, ze nie opusci go w potrzebie.
Rozwazywszy to wszystko, sir Percy doszedl do przekonania, ze musi koniecznie dowiedziec sie, czy Armand nie usilowal skomunikowac sie z nim.
Ze szpiegami mial juz dosc do czynienia swego czasu i niebezpieczenstwo nie bylo dzisiaj grozniejsze niz wczoraj w wiezieniu Temple. Grajac wciaz role walesajacego sie robotnika, szedl przez miasto, obijajac sie niedbale o sciany domow. Niebawem ujrzal przed soba fasade St. Germain l'Auxerrois i skrecajac na prawo, stanal przed domem, ktory opuscil przed 24 godzinami.
Wszyscy, ktorzy znaja rozklad Paryza z czasow rewolucji, znaja ten dom. Jest to duzy, oddzielnie stojacy czworokat, zwrocony ku Quai de l'Ecole, tuz obok Carrefour des Trois Maries. Tak zwana „porte coch~ere” wychodzi na ulice St. Germain l'Auxerrois.
Blakeney obszedl ostroznie dom, badawczym okiem przeszukal ciemnosci wzdluz ulicy, biegnacej az do „Pont Neuf” i przekonal sie, ze na razie nie bylo w poblizu szpiegow.
Widocznie Armand nie oddal tu zadnego listu, ale mogl to uczynic kazdej chwili, skoro wiedzial, ze Percy powrocil do Paryza.
Blakeney postanowil nie spuszczac z oka tego domu. Sztuke obserwacji posiadal w najwyzszym stopniu i mogl jej nauczyc niejednego agenta H~erona. W nocy ta obserwacja stawala sie naturalnie o wiele latwiejsza, gdyz duzo bylo bram nie oswietlonych, a latarnie uliczne przytwierdzone do scian ulatwialy sledzenie domow na zewnatrz.
Blakeney, wybrawszy sobie tymczasowe schronienie to w jednej, to w drugiej sieni, czekal cierpliwie kilka godzin. Drobny, przenikliwy deszcz padal bez ustanku i cienka bluza, ktora mial na sobie, przemokla niebawem do nitki.
Okolo dwunastej w nocy wrocil do siebie, by zazyc paru godzin snu, ale o siodmej rano byl znowu na posterunku.
Brama nie byla jeszcze otwarta; stanal przy niej i czekal. Nacisnal welniana czapke na umazane brudem czolo, wysunal naprzod szczeke, a oczom nadal tepy, bledny wyraz opryszka. Krotka gliniana fajka wcisnieta w kat ust, rece wsuniete w szerokie kieszenie podartych spodni i bose nogi zawalane blotem ulicy, wszystko to razem nadawalo mu wyglad nedznego i podejrzanego wloczegi.
Nie czekal dlugo. Niebawem brama otworzyla sie, wyszedl dozorca i zaczal zamiatac ulice przed domem.
W piec minut pozniej bosy chlopiec, okryty lachmanami, bez czapki na glowie zjawil sie na zakrecie ulicy. Przygladal sie kazdemu domowi, jakby szukajac numeru. Szary swit, wilgotny i mglisty jak ubieglych dni, roztaczal sie nad miastem.
Blakeney sledzil uwaznie zblizajacego sie chlopca. Gdy znalazl sie tuz przy nim, sir Percy wyciagnal fajke z ust.
– Wczesnie wstales, chlopcze – rzekl rubasznym glosem.
– Tak – odparl blady chlopczyna. – Mam list do oddania pod numer 9, ulica St. Germain l'Auxerrois. Musi to byc niedaleko.
– Mozesz mnie oddac ten list.
– O nie, obywatelu – odparl zywo chlopiec, w ktorego oczach blysnal lek – to dla jednego z lokatorow numeru 9. Musze wreczyc mu koperte sam.
Blakeney poczul od razu, ze to pismo przeznaczone bylo dla niego i pochodzilo od Armanda.
Dziecko tymczasem schowalo list za koszule, jakby chcialo strzec czegos bardzo cennego, co zamierzaja mu wydrzec.
– Oddam koperte adresatowi – rzekl Blakeney. – Znam obywatela, dla ktorego jest przeznaczona. Chodzi o to, by stroz jej nie widzial.
– Nie oddam jej strozowi! Zaniose ja sam na gore.
– Moj drogi, posluchaj. Oddasz mi list, a ja ci dam piec liwrow na piwo.
Blakeney, chociaz litowal sie z calego serca nad bladym chlopcem, przybral postawe groznego apasza. Nie chcial dopuscic, by chlopiec wszedl z listem do domu, z obawy, by dozorca nie odebral mu go pomimo prosb i lez, a wtedy Blakeney bylby zmuszony wykazac swa identycznosc, nim list zostanie mu wreczony. W ostatnim tygodniu odzwierny okazal sie bardzo czuly na przekupstwo. Jakkolwiek mogl miec podejrzenia, co do osoby lokatora, milczal ze wzgledu na pieniadze, ktore obficie otrzymywal, ale nie mozna bylo dowierzac nikomu w tych czasach.
Cos moglo sie zdarzyc w przeciagu kilku godzin i zmienic wygodnego i ugrzecznionego dozorce w niebezpiecznego wroga.
Na szczescie stroz wszedl na powrot do domu, nikogo nie bylo wokolo, a zreszta nikt by nie zwracal uwagi na grubianina, wymuszajacego cos na dziecku.
– A wiec – rzekl gburowato – daj mi list albo piec liwrow wroci do mojej kieszeni.
– Piec liwrow! – zawolalo dziecko z przestrachem – ach, obywatelu!…
Chuda raczyna zaglebila sie w lachmany koszuli, ale ukazala sie znow bez koperty, a lekki rumieniec oblal jego policzki.
– Tamten obywatel ofiarowal mi tez piec liwrow – rzekl pokornie. – Mieszka w domu, gdzie moja matka jest dozorczynia, przy ulicy de la Croix Blanche. Byl bardzo dobry dla mojej matki, chcialbym wiec wypelnic jego rozkaz.
- Предыдущая
- 32/64
- Следующая