Eldorado - Orczy Baroness - Страница 15
- Предыдущая
- 15/64
- Следующая
Teraz H~eron byl pewny swego – mial do czynienia ze spiskiem, uknutym przez Gaskonczyka. Gdyby byl rozpatrzyl rzecz na zimno, a nie mial wciaz na mysli ucieczki delfina, bylby z pewnoscia ostrozniejszy, co do osoby Armanda. Ale wszystkie jego podejrzenia skierowane byly na de Batza. St. Just wydawal mu sie glupcem, aktorem, ale najwidoczniej nie byl on Anglikiem.
Zerwal sie z krzesla, dziekujac pannie Lange za uprzejme zaproszenie. Musial odejsc co predzej. Aktorzy i aktorki byli zawsze faworyzowani przez wladze: dostarczali jedynie rozrywki w chwilach wolnych od scen terroru, byly to istoty niewinne i nieszkodliwe, nie mieszajace sie do polityki.
Janka tymczasem sledzila promiennymi oczyma swego wszechpoteznego nieprzyjaciela, starajac sie wyczytac z jego twarzy los Armanda. Wiedziala doskonale, ze odwiedziny spowodowane byly obecnoscia Armanda – ktos zdradzil go, moze ow wstretny de Batz. Postanowila walczyc o jego zycie i wolnosc. Zycie St. Justa zalezalo od jej zimnej krwi i panowania nad soba, ale czula, ze napiecie nerwow bylo silniejsze niz zniesc mogla. Pomimo to grala swa role w dalszym ciagu. Wymawiala H~eronowi krotkosc jego wizyty, prosila, by pozostal choc 5 minut dluzej, zarzucajac mu z prawdziwie kobieca chytroscia nieuzasadniony niepokoj o malego Kapeta, ktory przyspieszal jego odejscie.
– Bylam niezmiernie zaszczycona zeszlego wieczora, obywatelu – rzekla z przymileniem – ze zapomniales na chwile o malym Kapecie i przyszedles na moj debiut w roli Celimeny.
– Zapomniec o nim! Nie zdarza mi sie to nigdy. Musze co predzej wracac; za duzo kotow krazy kolo mojej myszy. Badz zdrowa, obywatelko, zle zrobilem, ze nie przynioslem ci kwiatow, ale wybacz – jestem czlowiekiem pracy, bardzo przemeczonym.
– Rozumiem – odparla, kiwajac glowa z przejeciem – ale przyjdz dzis wieczorem do teatru, gram Kamille; taka to piekna rola, jedna z moich ulubionych.
– Byc moze, ze przyjde: ale teraz musze odejsc; ciesze sie, ze mialem sposobnosc widziec sie z toba, obywatelko. Gdzie mieszka twoj kuzyn? – dodal nagle.
– Na razie tutaj – rzekla smialo.
– Przyslij go jutro do Conciergerie po swiadectwo bezpieczenstwa. Jest to nowy dekret; a i tobie takie swiadectwo jest potrzebne.
– Dobrze. Hektor i ja przyjdziemy razem z ciocia Maria. Tymczasem nie poslij nas do „Maman Guillotine”, obywatelu – rzekla wesolo – gdyz inaczej nie ujrzysz juz Kamilli i Celimeny.
Trzymala sie znakomicie do ostatniej chwili. Odprowadzila H~erona do drzwi, zartujac sobie z jego eskorty.
– Jestes prawdziwie wytworny, obywatelu – rzekla, patrzac z udanym zachwytem na dwoch szpiegow, stojacych w pogotowiu na korytarzu. – Jestem dumna, ze tylu obywateli odwiedzilo mnie dzisiaj. Przyjdz koniecznie do teatru. Nie zapomnij o zielonym gabinecie – bedzie dla ciebie otwarty.
Uklonila mu sie nisko i zamknela sama za nim drzwi. Poczekala chwile, poki ciezkie kroki nie ucichly na debowych schodach; gdy zadzwieczaly na kamiennym podworzu, powrocila powoli do salonu.
Rozdzial X. Grozne cienie
Musiala przyjsc nieunikniona reakcja. Kolana trzesly sie pod nia i sily ja opuszczaly. Ale juz Armand stal przy niej i podtrzymywal drobna slaniajaca sie postac, podobna do bialego narcyza, smaganego wiatrem.
– Armandzie! Musisz opuscic w tej chwili Paryz – szepnela wsrod placzu, ktorego powstrzymac nie byla w stanie. – On powroci, wiem, ze powroci. Wyjezdzaj co predzej do Anglii
Ale on nie myslal o przyszlosci! Zapomnial o H~eronie, o Paryzu, o calym swiecie – myslal tylko o niej.
– Zawdzieczam ci zycie! – zawolal z uniesieniem. – Jakas ty piekna i odwazna! Kocham cie!
Zdawalo mu sie, ze zawsze ja kochal od chwili, gdy w chlopiecym sercu wymarzyl sobie ideal kobiecosci, a zwlaszcza od zeszlego wieczora, gdy jej glos zatrzymal go w teatrze. Nie wiedzial wowczas, ze milosc zarzucila juz na niego swe sieci. O jakze byl zaslepiony! Calowal ze czcia rabek jej sukni, jak pielgrzym przyciska do ust relikwie swietego, ktory uczynil zdumiewajacy cud.
Armand, ten wielki idealista, znalazl ideal kobiety. Skupiala w sobie wszystkie zalety, tak wysoko cenione przezen u wodza, ktory dotad byl jedynym wcieleniem jego idealu. Przypomnial sobie jej pomyslowosc i przytomnosc umyslu wobec grozacego niebezpieczenstwa. Czym sobie zasluzyl na tak wielkie poswiecenie z jej strony?… Janka sama nie umiala na to odpowiedziec, ani okreslic, kiedy milosc odezwala sie w jej sercu. – Zeszlego wieczora moze, w chwili rozstania, gdy uczula, ze musi go jeszcze zobaczyc; a dzis?… moze zapach fiolkow ja odurzyl?… pachnialy tak cudnie… Moze rozmowa o Anglii?… Ale gdy nadszedl H~eron, wiedziala, ze musi ratowac zycie Armanda za wszelka cene.
W ten sposob filozofowalo tych dwoje dzieci, usilujac zglebic tajemnice milosci. Nie rozumieli dostatecznie, ze wspolne niebezpieczenstwo zwiazalo ich nierozerwalnie. Instynkt kobiecy zawsze gotowy do poswiecenia, dodal mlodemu dziewczeciu sil do wziecia na siebie ciezkiego zadania. Teraz kochala go za niebezpieczenstwa, z ktorych go wyrwala, a on uwielbial ja za to, ze narazila sie dla niego.
Godziny mijaly, wieczor nadchodzil, pokoj, obicia i ciezkie kotary zapadaly w mrok. Ciocia Maria, wciaz jeszcze sparalizowana trwoga, nie smiala wyjsc z kuchni i nie wnosila lampy, ale ciemnosci odpowiadaly nastrojowi Armanda. Janka zas zadowolona byla, ze zmierzch ukrywal nieustanny rumieniec jej twarzy.
Wiednace kwiaty roztaczaly silna won. Armand upojony byl zapachem fiolkow i szeptem jej glosu, drzacego wsrod lez.
Ani szmeru od zewnatrz – na malym placu przed domem zapalono latarnie i jej slaby blask wkradal sie do salonu przez koronkowe firanki okna. Oswiecal drobna sylwetke dziewczecia, igrajac lokami jej wlosow, i zlocac kontury szyi i ramion.
Armand powstal z kleczek.
– Kochasz mnie?… – szepnal.
Jak dziecko sklonila glowe na jego piersi, a on pocalowal jej wlosy, pachnace narcyzami. Lzy na jej policzkach blyszczaly jak ranna rosa.
Ciocia Maria weszla w koncu, przynoszac swiatlo. Zastala ich siedzacych obok siebie jak dwoje dzieci, reka w reke, milczacych z nadmiaru szczescia. Zyli jakby w zlotym snie, wiedzac jedynie, ze sie kochaja.
Lampa przerwala sen, a ciocia Maria spytala wciaz jeszcze lekliwym glosem:
– Ach, kochanie! Jakim sposobem pozbylas sie tych zbojow?
Ale nie zadawala dalszych pytan nawet wowczas, gdy swiatlo odkrylo jej wyraznie rumience Janki i plomienne oczy Armanda. W swym sercu nosila drogie wspomnienia, starannie zachowane w zakatku duszy i te wspomnienia sprawily, ze stara kobieta zrozumiala.
Tymczasem rzeczywistosc stawala im coraz wyrazniej przed oczyma i strach powoli powracal.
Cos spowodowalo ten lek. Moze czyjes ciezkie kroki na ulicy, moze odglos bebnow lub brzek naczyn w kuchni cioci Marii?
Nagle Janka zerwala sie na rowne nogi z szalonym niepokojem o ukochanego.
– Twoje zycie jest wciaz zagrozone – rzekla – zapominam o tym… twoje cenne, drogie zycie…
– Podwojnie drogie – odparl – od czasu, gdy zawdzieczam je tobie.
– Wobec tego prosze cie, blagam, strzez go dla mojej milosci. Opusc co predzej Paryz. Zrob to dla mnie – dodala blagalnie – kazda godzina moze sprowadzic na ciebie nieszczescie!
– Nie moglbym opuscic Paryza, poki ty tu jestes.
– Alez nic mi nie grozi! – mowila – nic a nic! Jestem tylko biedna artystka, i rzad nie zwraca na mnie uwagi. Ludzie musza sie bawic, nawet w chwilach wolnych od rzezi. Jestem pewna, ze bede o wiele bezpieczniejsza, czekajac tutaj cierpliwie. Nagly moj wyjazd w tych okolicznosciach pogorszylby tylko nasza sprawe.
Byla pewna slusznosc w tym twierdzeniu, ale czyz mogl ja opuscic i pozostawic w tym okropnym Paryzu, wsrod takich ludzi jak H~eron, ktorzy przychodzili zagrazac jej zyciu w jej wlasnym mieszkaniu?
– Posluchaj mnie, droga – rzekl po chwili namyslu – czy pozwolisz mi naradzic sie wpierw z moim wodzem „Szkarlatnym Kwiatem”, ktory obecnie bawi w Paryzu? Jestem pod jego rozkazami i nie moglbym teraz opuscic Francji. Ja i moi towarzysze mamy mu pomoc w wielkim przedsiewzieciu, ktorego nam jeszcze nie wyjawial, ale zdaje mi sie, ze ma na celu uwolnienie delfina.
- Предыдущая
- 15/64
- Следующая