Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness - Страница 52
- Предыдущая
- 52/52
– Co to jest? – szepnela w smiertelnej trwodze.
– Alez nic, kochanie – odparl ze smiechem. – To tylko mala bagatelka, o ktorej zapomnialas… moj przyjaciel Ffoulkes!
– Sir Andrew!
W istocie zapomniala zupelnie o wiernym przyjacielu i towarzyszu, ktory zaufal jej i stal przy jej boku podczas tych strasznych godzin niepewnosci i udreczenia. Przypomniala go sobie teraz i odczula wyrzut sumienia.
– Wszak prawda, ze zapomnialas o nim? – rzekl sir Percy zartobliwie. – Na szczescie spotkalem go niedaleko gospody pod "Burym Kotem" przed owa zajmujaca kolacja z moim przyjacielem Chauvelinem… Ale mam rozmaite porachunki – i z tym mlodym nicponiem! Tymczasem wskazalem mu pewna dluga i okrezna droge, ktorej ludzie Chauvelina nigdy nie odkryja i ktora miala doprowadzic go tutaj, gdy nie bedzie nam juz przeszkadzal.
– I usluchal? – zapytala Malgorzata ze zdziwieniem.
– Bez slowa protestu. Patrz -oto nadchodzi. Bez watpienia sir Andrew bedzie dla mlodej Zuzanny najidealniejszym i najbardziej przywiazanym mezem.
Tymczasem sir Andrew Ffoulkes posuwal sie ostroznie wsrod skal; przystawal kilka razy, aby posluchac cichych szeptow, ktore mu wskazywaly miejsce, gdzie ukrywal sie Blakeney.
– Blakeney! – szepnal ostroznie – Blakeney! Czy to ty?
W tej samej chwili okrazyl skale, ukrywajaca sir Percy'ego z Malgorzata, i widzac ohydna postac Zyda w dlugim chalacie, zatrzymal sie oslupialy.
Ale juz Blakeney zerwal sie na rowne nogi i zawolal smiejac sie:
– To ja przyjacielu, to ja -zywy i caly, choc wygladam jak straszydlo w tych wstretnych szmatach.
– Na Boga – krzyknal sir Andrew zdumiony, poznajac wodza
– do stu…
Mlodzieniec spostrzegl Malgorzate i przerwal dosadne slowa przeklenstwa, cisnace mu sie na usta, na widok wytwornego Blakeneya w tym okropnym przebraniu.
– Tak – rzekl Blakeney – do stu… hm, przyjacielu, nie mialem czasu dotad zapytac sie, co robisz we Francji, gdy kazalem ci pozostac w Londynie? Niesubordynacja? Co? Poczekaj, az mi sie plecy zgoja, a zobaczysz, jak oberwiesz.
– Zniose kare z przyjemnoscia, chocby dlatego, zes caly i zyw -odrzekl sir Andrew z rozrzewnieniem – czy mialem pozwolic, aby lady Blakeney odbyla podroz sama? Ale, czlowiecze, w imie boskie, skad wziales to nadzwyczajne ubranie?
– Ono jest rzeczywiscie niezwykle – zasmial sie wesolo sir Percy. – Ale teraz Ffoulkes
– dodal z nagla powaga – nie mamy czasu do stracenia. Ten nedznik Chauvelin moze w kazdej chwili po nas przyslac zolnierzy.
Malgorzata czula sie tak szczesliwa, ze bylaby tu pozostala na zawsze, wsluchujac sie w glos meza i zadajac mu tysiace pytan. Ale na wzmianke o Chauvelinie zadrzala o drogie zycie.
– Jak my sie stad wydostaniemy? – jeknela. -Wszystkie drogi sa strzezone az do Calais.
– Nie pojdziemy do Calais, najdrozsza – rzekl sir Percy -ale na druga strone przyladka Gris Nez, najdalej pol mili stad. Lodz "Day Dreamu" czeka tam na nas.
– Lodz "Day Dreamu"?
– Tak – zasmial sie wesolo -to znow mala sztuczka wymyslona przeze mnie. Zapomnialem ci powiedziec, ze gdy wrzucilem owa notatke do chaty, dodalem druga dla Armanda, ktora kazalem mu w chacie zostawic, celem wyslania Chauvelina i jego ludzi w pogoni za mna z powrotem do gospody pod "Burym Kotem". Ale tylko pierwszy skrawek papieru zawieral prawdziwe rozkazy dla Armanda i starego Briggesa. Polecilem mu wyplynac na pelne morze i kierowac sie na zachod. Gdy bedzie juz niewidoczny z Calais, wysle lodz do malej przystani dobrze nam znanej za przyladkiem Gris Nez. Moi ludzie czekaja tam na nas. Mamy umowiony sygnal i znajdziemy sie niedlugo zywi i zdrowi na pokladzie "Day Dreamu", gdy tymczasem Chauvelin i jego zolnierze beda pilnowali malej zatoki naprzeciw gospody pod "Burym Kotem".
– Po drugiej stronie Gris Nez? Ach, ja nie moge ujsc ani kroku Percy – jeknela bezradnie, czujac, ze mimo wysilkow nie byla w stanie utrzymac sie na zbolalych nogach.
– Zaniose cie kochanie – rzekl czule. – Wiesz przeciez, ze jak w bajce slepy musi niesc paralityka!
Sir Andrew pospieszyl z pomoca, ale Percy nie chcial powierzyc innym rekom ukochanego brzemienia.
– Gdy bedziemy bezpieczni na pokladzie jachtu – rzekl do mlodego towarzysza – a oczy panny Zuzanny nie przyjma mnie w Anglii z wyrazem pelnym wyrzutu, dopiero wowczas odpoczne za wszystkie czasy.
I mimo zmeczenia i ran objal poteznymi ramionami znekana, biedna Malgorzate i podniosl ja w gore jak piorko.
Sir Andrew oddalil sie dyskretnie, by nie slyszec szeptow pelnych czulosci tych dwojga ludzi, ktorzy wreszcie odnalezli swe szczescie.
Blakeney zapomnial o zmeczeniu i choc ramiona musialy mu bolesnie dolegac, miesnie jego byly ze spizu, a wytrzymalosc wprost niewyczerpana. Nielatwa byla ta polmilowa przeprawa po kamienistych zboczach, ale ani przez chwile nie opuscily go sily i ani razu nie zachwial sie pod drogim ciezarem.
Szedl naprzod pewnym krokiem, silnymi ramionami obejmujac zone, na pol przytomna z radosci, wpatrzona przy blasku wschodzacej jutrzenki w pogodna twarz meza o przymknietych oczach, jasniejacych usmiechem.
Usta jej szeptaly slowa, ktore skracaly uciazliwa droge i koily jak balsam zbolale czlonki.
Zlocista jutrzenka plonela na wschodzie, gdy dotarli do zatoki, polozonej z drugiej strony Gris Nez. Na umowione haslo zblizyla sie lodz i dwaj silni marynarze brytyjscy przeniesli Malgorzate do czolna.
W pol godziny pozniej wszyscy troje stali na pokladzie "Day Dreamu". Zaloga, ktora oczywiscie musiala byc wtajemniczona w sprawy pana i ktora oddana mu byla dusza i cialem, nie zdziwila sie bynajmniej, widzac go w tak dziwnym przebraniu.
Armand St. Just i inni zbiegowie francuscy czekali niecierpliwie na przybycie zbawcy, ale Percy nie chcial przyjac od nich wyrazow wdziecznosci. Zszedl spiesznie do prywatnej kajuty, zostawiajac Malgorzate w objeciach brata.
Jacht "Day Dream" byl urzadzony z wytwornym smakiem, tak drogim sercu sir Percy'ego i zanim doplynal do portu w Dover, Blakeney przebral sie w ulubione bogate szaty, ktore zawsze wozil ze soba na okrecie.
Trudniejsze okazalo sie zaopatrzenie Malgorzaty w obuwie – maly chlopiec okretowy ucieszyl sie niemalo, gdy lady orzekla, ze wysiadzie na brzegach Anglii w jego odswietnych trzewikach.
Na wspanialym slubie baroneta Andrewa Ffoulkesa i panny Zuzanny de Tournay, na ktorym byli obecni jego krolewska wysokosc ksiaze Walii i elita towarzystwa, najpiekniejsza kobieta byla niezaprzeczalnie lady Blakeney, a wspanialy stroj sir Percy'ego stanowil przez dlugi czas jedyny temat rozmow w kolach zlotej mlodziezy londynskiej.
Oczywiscie, mr Chauvelin, zaufany agent republikanskiego rzadu francuskiego, nie byl obecny na tej uroczystosci i juz nigdy, od czasu owego slawnego balu u lorda Grenville'a, nie widziano go w salonach.
- Предыдущая
- 52/52