Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness - Страница 27
- Предыдущая
- 27/52
- Следующая
– Prosze cie, madame -przerwal, a glos jego drzal nie mniej jak slowa Malgorzaty – w czym moge ci sluzyc?
– Percy! Armand jest w smiertelnym niebezpieczenstwie. List… nierozwazny i porywczy, jak wszystkie jego czyny, napisany przez niego do sir Andrewa Ffoulkesa, wpadl w rece fanatyka. Armand jest beznadziejnie skompromitowany. Jutro moze go zaaresztuja… a potem gilotyna, jezeli… jezeli… ach, to okropne! -krzyknela z nagla rozpacza, gdy wszystkie wypadki tej nocy stanely przed jej oczami. -Okropne! A ty mnie nie rozumiesz, nie mozesz mnie zrozumiec… a przeciez nie mam nikogo, do kogo moglabym sie zwrocic po ratunek, nawet po wspolczucie…
W oczach jej zalsnily lzy. Zlamaly ja wszystkie te walki i niepokoje i okropna niepewnosc o los Armanda. Zachwiala sie i oparlszy dlon o kamienna balustrade, wybuchnela gorzkim placzem.
Gdy sir Percy uslyszal imie Armanda i dowiedzial sie niebezpieczenstwie, ktore mu grozilo, twarz jego lekko pobladla, a wyraz niezlomnego uporu i zelaznej woli blysnal jeszcze posepniej w jego wzroku. Nie wyrzekl ani slowa, tylko patrzyl na delikatna postac zony, wstrzasana lkaniem. Powoli twarz jego lagodniala i cos jakby lza zablyslo w jego oczach.
– A wiec tak… – rzekl wreszcie z gorzka ironia – krwiozerczy pies rewolucji zwraca sie przeciwko rekom, ktore go karmily… Prosze cie, madame – dodal z wielka dobrocia, gdy Malgorzata nie przestawala spazmatycznie szlochac – osusz swoje lzy. Nigdy nie znosilem widoku placzacej kobiety.
Instynktownie, na widok jej bezradnosci i rozpaczy, uniesiony nieprzezwyciezonym szalem, wyciagnal do niej rece i bylby porwal ja w swe ramiona, przytulil do siebie i bronil ode zlego za cene zycia i krwi serdecznej… ale duma i tym razem zwyciezyla w walce z miloscia. Pohamowal sie ze zdumiewajaca sila woli i zapytal zimno, choc lagodnie:
– Czy nie zechcesz zwrocic sie do mnie, madame, i powiedziec mi, w jaki sposob moge miec zaszczyt okazania ci pomocy?
Usilowala opanowac sie, zwrociwszy ku niemu twarz oblana lzami, wyciagnela jeszcze raz reke, ktora ucalowal z ta sama galanteria. Ale tam razem palce Malgorzaty pozostaly w rece sir Percy'ego dluzej, niz wymagal konwenans. Odczula, ze reka meza drzala lekko i plonela jak ogien, gdy usta byly chlodniejsze od marmuru.
– Czy mozesz uczynic cos dla Armanda? – zapytala z wielka slodycza. – Masz na dworze tak wielkie wplywy i tylu przyjaciol…
– Czy nie lepiej byloby, bys sie zwrocila w tej kwestii do swego przyjaciela, tego Francuza Chauvelina? Jego wplywy, jezeli pamiec moja mnie nie zawodzi, siegaja az do rzadu republikanskiej Francji?
– Nie moge go o to prosic, Percy… ach, gdybym smiala ci powiedziec! ale on nalozyl cene na glowe mego brata… cene ktora…
Bylaby dala najwieksze skarby swiata, aby miec odwage wyznac mu wszystko, co zrobila tej nocy, ile wycierpiala i pod jakim przymusem dzialala, ale nie smiala ulec tej pokusie, w chwili gdy zaczynala wierzyc, ze Percy ja jeszcze kocha, w chwili gdy miala nadzieje zdobyc go na nowo. Nie smiala wyznac swego czynu, wiedzac, ze nie zrozumialby, jak silna byla pokusa, jak ciezka jej walka. Drzemiaca wciaz jeszcze milosc zamarlaby z pewnoscia snem smierci.
Moze Blakeney odgadl, co dzialo sie w jej duszy? Cala jego postawa ujawniala pragnienie, a nawet prosbe o wyznanie, ktore powstrzymywala nierozsadna milosc wlasna. Gdy wciaz milczala, westchnal i rzekl z wyrafinowana oschloscia:
– Moj Boze, madame, jezeli ci to sprawia tyle przykrosci, nie mowmy juz o tym. Prosze cie, badz spokojna o Armanda. Daje ci slowo, ze nic mu sie zlego nie stanie. A teraz, czy pozwolisz mi odejsc, jest juz bardzo pozno i…
– Czy zechcesz przyjac wyrazy mojej wdziecznosci? – zapytala ze slodycza zblizajac sie do niego.
Juz mial objac ja ramionami i ucalowac jej oczy, wciaz jeszcze zalane lzami, ale powstrzymal sie. Juz raz zwiodla go w ten sam sposob, a potem odrzucila od siebie jak zuzyta rekawiczke. Pomyslal, ze moze pasc ofiara chwilowego kaprysu, a byl zbyt dumny, aby narazac sie na ponowne upokorzenie.
– Za wczesnie, madame – odparl spokojnie – wszak nic dotad jeszcze nie zrobilem. Musisz byc bardzo zmeczona, panny sluzebne czekaja na ciebie.
Usunal sie na bok, aby dac jej przejscie. Westchnela gleboko, dotknieta bolesnie. Duma i pieknosc stanely do walki ze soba i duma zwyciezyla. Zreszta, moze pomylila sie. Moze blysk, ktory brala za ogien milosci w jego oczach, byl tylko nieokielznana pycha lub nienawiscia, a nie miloscia? Spojrzala na niego badawczo. Stal niewzruszony, zimny jak posag. Najwidoczniej nie dbal juz o nia. Szary swit ustepowal stopniowo przed rozanym blaskiem wschodzacego slonca. Ptaki zaczely swiergotac, natura budzila sie, usmiechem witajac cieply i radosny poranek pazdziernikowy. Tylko miedzy tymi dwoma sercami lezala nieprzebyta zapora, wzniesiona przez dume, a zadne z nich nie chcialo pierwsze jej usunac.
Z nowym westchnieniem zaczela wstepowac na stopnie tarasu. Sir Percy sklonil sie przed nia nisko i ceremonialnie. Szla, opierajac sie o kamienna balustrade, dlugi tren, zlotem haftowanej sukni, zmiatal po drodze, z cichym dzwiecznym szmerem, zwiedle liscie. Rozowa poswiata zlocila jej wlosy i zapalala ogniem rubiny na czole i rekach.
Doszla do wielkich szklanych drzwi, prowadzacych do pokoju. Zanim przestapila prog, przystanela, by jeszcze raz spojrzec na meza, ludzac sie szalona nadzieja, ze zobaczy jego ramiona wyciagniete do uscisku i uslyszy przywolujacy ja glos. Lecz on stal bez ruchu.
Jego wysmukla postac byla uosobieniem nieugietego uporu.
Do oczu Malgorzaty naplynely znow gorace lzy. Chcac je ukryc, odwrocila sie spiesznie i wbiegla do swych apartamentow.
Gdyby jeszcze raz spojrzala w zarozowieny jutrzenka ogrod splyneloby na nia radosne ukojenie. Zobaczylaby bowiem czlowieka zlamanego rozpacza milosci, ktora zwyciezyla dume, upor i zelazna wole. Ujrzalaby czlowieka szalenie, slepo i namietnie kochajacego.
Gdy lekkie kroki Malgorzaty ucichly w korytarzach, sir Percy uklakl na stopniach tarasu i w szale swej milosci ucalowal slady drobnych stop i kamienna balustrade, na ktorej wsparla sie jej malenka reka.
Rozdzial XVII. Pozegnanie
Gdy Malgorzata weszla do pokoju, zastala sluzebna panne ogromnie zaniepokojona.
– Bedziesz pani bardzo zmeczona – rzekla Luiza, ktorej oczy walczyly ze snem. – Juz piata wybila.
– Ach tak, Luizo, jestem pewna, ze bede bardzo zmeczona -rzekla uprzejmie – ale widze, ze i ty jestes zupelnie wyczerpana. Idz do siebie i poloz sie. Rozbiore sie sama.
– Alez pani…
– Nie sprzeczaj sie ze mna, tylko idz do lozka. Podaj mi szlafrok i zostaw mnie sama.
Uszczesliwiona Luiza postanowila skorzystac z pozwolenia. Zdjela z pani bogata suknie balowa i owinela ja miekkim szlafroczkiem.
– Czy potrzebujesz jeszcze czegos, pani? – zapytala.
– Nie, Luizo. Zgas swiatla odchodzac.
– Dobrze, zatem dobranoc.
Gdy sluzaca odeszla, Malgorzata odsunela firanki i otworzyla szeroko okna. Ogrod i rzeka jasnialy rozowym swiatlem zorzy. W oddali promienie wschodzacego slonca zamienialy rozane barwy nieba w roztopione zloto. Malgorzata spojrzala z gory na pusty taras, gdzie przed chwila usilowala obudzic milosc mezczyzny, te milosc, ktora niedawno jeszcze byla niepodzielna jej wlasnoscia. Mimo ciezkich przejsc i niepokoju o Armanda, odczuwala obecnie tylko gleboka tesknote za tym czlowiekiem, ktory nia wzgardzil, pozostal gluchy na jej prosby i oparl sie namietnym porywom. Jakze to wszystko bylo dziwne! Widocznie Malgorzata kochala go zawsze. Gdy wrocila mysla ku minionym miesiacom, tak samotnym i obfitym w nieporozumienia, przyszla do przekonania, ze zawsze kochala meza i ze ani na chwile nie przestala go kochac. W najskrytszych tajnikach jej serca powstalo juz dawno podejrzenie, ze jego bezmyslne dowcipy, irytujacy smiech i senne lenistwo byly tylko maska, ukrywajaca prawdziwego, silnego, namietnego, o zelaznej woli czlowieka, ktorego kochala i ktorego niezwykla indywidualnosc przyciagala ja i podbila. Czula, ze za ta poza i maska znajdowalo sie "cos", co pragnal zataic przed swiatem, a szczegolnie przed nia. Wiedziala na pewno, ze pragnie zdobyc to oporne serce na powrot, ze je zdobedzie, by juz go nigdy nie utracic, by zachowac jego milosc, na ktora sobie zasluzyl, i czula, ze nie bylo juz dla niej szczescia poza miloscia tego czlowieka…
- Предыдущая
- 27/52
- Следующая