Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness - Страница 13
- Предыдущая
- 13/52
- Следующая
Chauvelin stal obok niej i utkwil bladozolte oczy w pieknej twarzyczce, ktora w letnim zmierzchu wygladala tak uroczo i mlodo.
– Zadziwiasz mnie, obywatelko
– rzekl, zazywajac tabaki.
– Naprawde, moj drogi Chauvelin – odrzekla weselej -mialam cie za bystrzejszego. Ze sie tez nie domyslasz, iz dlawiaca atmosfera surowych cnot nie dogadza Malgorzacie St. Just.
– Moj Boze, czy az tak? -spytal z udanym przejeciem.
– Az tak i jeszcze stokroc gorzej.
– Jakie to dziwne. Myslalbym, ze dla pieknej kobiety zycie w Anglii ma duzo uroku.
– I ja tak myslalam – odparla z westchnieniem.
– Jakze tu moze dobrze powodzic sie pieknym kobietom, gdy wszystkie mile rozrywki sa dla nich zakazane? – dodala po namysle.
– Czy rzeczywiscie?
– Nie uwierzylbys, moj drogi Chauvelin, ale zapewniam cie, ze spedzam czasem dzien, cale dni, slyszysz? nie majac ochoty do niczego.
– Nic wiec dziwnego, ze najmadrzejsza z kobiet w Europie nudzi sie…
Zasmiala sie krysztalowym smiechem.
– Najlepszym dowodem, jakie to zycie byc musi, jest fakt, ze z taka radoscia cie przywitalam – rzekla figlarnie.
– I to w niespelna rok po zawarciu romantycznego malzenstwa… z milosci.
– Tak, rok romantycznej milosci! Co za ironia…
– A wiec ta idylla nie przetrwala nawet paru tygodni! -rzekl Chauvelin sarkastycznie.
– Nierozsadne idylle nie trwaja nigdy dlugo, moj Chauvelin; spadaja na nas jak odra i rownie predko sie lecza.
Chauvelin wzial znowu w palce szczypte tabaki. Widocznie tabaka byla jego nalogiem, powszechnym zreszta w tych czasach, a moze pragnal tylko zamaskowac bystre, przenikliwe spojrzenia, ktorymi odczytywal mysli ludzkie.
– Nic wiec dziwnego -powtorzyl z ta sama galanteria -ze najlotniejszy umysl w Europie nudzi sie w takich warunkach.
– Mialam nadzieje, ze znajdziesz mi srodek na te chorobe.
– Jakze moge dokonac czegos, co nie udalo sie samemu sir Percy'emu?
– Zostawmy sir Percy'ego w spokoju, przyjacielu – przerwala sucho.
– Przepraszam najmocniej, droga pani, ale wlasnie tego uczynic nie moge – odparl Chauvelin, a chytre, lisie jego oczy, spoczely znow przenikliwie na Malgorzacie. – Mam bardzo skuteczne lekarstwo na nudy najgorszego nawet rodzaju, ktore chetnie bym ci zapisal, ale…
– Ale co?
– Stoi na przeszkodzie sir Percy.
– Coz on ma z tym wspolnego?
– Zdaje mi sie, ze bardzo duzo. Lekarstwo, ktore ci chce zalecic, piekna pani, nosi bardzo plebejuszowska nazwe: praca.
– Praca?
Chauvelin patrzyl na Malgorzate uporczywie. Zdawac sie moglo, ze te blade, swidrujace oczy czytaja jej najskrytsze mysli. Byli sami i szepty ich ginely w zgielku, panujacym w zajezdzie, a pomimo to Francuz wslizgnal sie na korytarz, rozejrzal sie badawczo dokola, a przekonawszy sie, ze nikt nie slucha, powrocil do Malgorzaty.
– Czy chcesz oddac Francji mala przysluge? – zapytal.
Wyglad jego sie zmienil, dluga lisia twarz przybrala wyraz niezwyklej natarczywosci.
– A to co? – zawolala swobodnie Malgorzata. – Skad ta nagla powaga? Nie wiem, czy bede mogla oddac Francji mala przysluge. Jakiz jest rodzaj tej przyslugi, ktorej domaga sie ode mnie ona lub ty?
– Czy slyszalas kiedy o "Szkarlatnym Kwiecie", obywatelko St. Just? – zapytal nagle Chauvelin.
– Czy slyszalam o "Szkarlatnym Kwiecie"? – zasmiala sie wesolo.
– Przeciez o niczym innym sie nie mowi! Mamy kapelusze ~a la "Szkarlatny Kwiat", konie nasze nazywaja sie "Szkarlatny Kwiat", na obiedzie u ksiecia Walii onegdaj byl suflet ~a la "Szkarlatny Kwiat". Niedawno -dodala rozbawiona – zamowilam nowa niebieska suknie z zielonym obszyciem i dalabym glowe, ze moja krawcowa nazwala ja ~a la "Szkarlatny Kwiat".
Chauvelin ani nie drgnal podczas jej szczebiotania i nie probowal przerywac, gdy dziecinny, srebrzysty jej glos rozlegal sie wsrod wieczornej ciszy. Sluchal jej smiechu w zamysleniu, a gdy zamilkla, rzekl oschle i ostro, nie podnoszac glosu:
– W takim razie, obywatelko, jezeli slyszalas o tej tajemniczej osobistosci, to wiesz, ze czlowiek, ktory ukrywa sie pod ta szczegolna nazwa, jest zacietym nieprzyjacielem naszej republiki, Francji i ludzi takich, jak Armand St. Just.
– To prawda, ale Francja ma na razie tylu nieprzyjaciol…
– Ale ty, obywatelko, jestes cora Francji i powinnas jej dopomoc, gdy znajduje sie w smiertelnym niebezpieczenstwie.
– Moj brat Armand poswieca sie dla ojczyzny – odparla dumnie. -Ja osobiscie nie moge nic zrobic, mieszkajac w Anglii.
– Wlasnie ze mozesz! – Glos jego stal sie bardziej natarczywy, a lisia twarz przybrala wyraz udanej godnosci.
– Tu, w Anglii, ty jedna mozesz nam pomoc. Sluchaj! Wyslano mnie tutaj jako przedstawiciela republiki. Jutro przedstawie swoje dokumenty Pittowi w Londynie. Mam polecenie zasiegnac informacji o "Lidze Szkarlatnego Kwiatu", ktora stala sie nieustanna grozba dla Francji od czasu, gdy pomaga arystokratom – zdrajcom ojczyzny i wrogom ludu – do ucieczki przed zasluzona kara. Wiesz rownie dobrze jak i ja, obywatelko, ze z chwila przybycia tutaj, ci francuscy emigranci czynia co moga, aby podburzac umysly przeciw republice. Gotowi polaczyc sie z kazdym nieprzyjacielem, aby ja zaatakowac. W ubieglych miesiacach cale zastepy tych emigrantow, podejrzanych lub juz skazanych przez trybunal, przeplynely kanal. Ich ucieczka byla zaplanowana, zorganizowana i wykonana przez zwiazek mlodych angielskich smialkow, na czele ktorego stoi czlowiek, o mozgu rownie sprawnym, jak tajemnicza jest jego osoba. Wszystkie usilowania ze strony moich szpiegow nie doprowadzily do odkrycia, kim jest ten zuchwalec, ktory pod tym dziwnym przezwiskiem pracuje spokojnie na zgube Francji. Chce koniecznie zadac mu cios i dlatego potrzebuje twej pomocy.
Przez niego moge wysledzic reszte tej bandy, a wiem, ze czlowiek ten nalezy do angielskiego towarzystwa. Znajdz go dla Francji!
Malgorzata sluchala z zapartym oddechem namietnej mowy Chauvelina, nie wymowiwszy ani slowa. Powiedziala mu przed chwila, ze ten tajemniczy bohater z bajki byl tematem rozmow towarzystwa, do ktorego nalezala. Juz od dawna jej serce i wyobraznia zajete byly mysla o tym szlachetnym czlowieku, ktory nie dla slawy ratowal setki istot od straszliwej, bezlitosnej smierci. Nie zywila zbytniej sympatii do tych dumnych francuskich arystokratow, zakrzeplych w rodowych uprzedzeniach, jak hrabina de Tournay, lecz potepiala metody, stosowane przez rzad, choc byla z zasady wolnomyslna republikanka.
Od szeregu miesiecy nie byla w Paryzu, lecz wiesci o okrucienstwach i krwiozerczosci terroru, ktore doszly do punktu kulminacyjnego w rzeziach wrzesniowych, dotarly do niej przez kanal. Nie znala Robespierre'a, Dantona i Marata jako krwawych niszczycieli i bezlitosnych dostawcow gilotyny. Drzala ze zgrozy na mysl, zeby jej brat Armand, umiarkowany republikanin, nie stal sie lada chwila jej ofiara. Wiec gdy dowiedziala sie o istnieniu tej ligi mlodych entuzjastow angielskich, ktorzy z najczystszej milosci blizniego wydzierali kobiety, dzieci, starcow i mlodziencow z objec smierci, serce jej wezbralo duma. I teraz, gdy Chauvelin przemawial, cala jej dusza rwala sie do szlachetnego bohatera i wodza nieustraszonej ligi, ktory codziennie narazal zycie i ofiarowywal je z wlasnej woli, radosnie, dla dobra ludzkosci. Gdy Chauvelin skonczyl, oczy jej byly wilgotne. Koronka na jej piersiach falowala gwaltownie pod przyspieszonym oddechem. Nie slyszala juz zgielku, dochodzacego z zajazdu, nie slyszala glosu meza i jego bezmyslnego smiechu. Mysli jej ulecialy daleko w pogoni za wysnionym bohaterem. Ach! bylaby go pokochala, gdyby sie znalazl na jej drodze! Jego postac, potega, odwaga, slepa wiernosc tych, ktorzy pod jego rozkazami sluzyli tej samej wznioslej sprawie, a ponadto tajemniczosc, zdobiaca go jakby korona chwaly, wszystko to czarowalo romantyczna dusze Malgorzaty.
– Znajdz go dla Francji, obywatelko!
Glos Chauvelina obudzil ja ze zlotych snow. Bohater zniknal, a niedaleko od niej znajdowal sie czlowiek, ktoremu poprzysiegla wiernosc i milosc…
- Предыдущая
- 13/52
- Следующая