Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz - Страница 30
- Предыдущая
- 30/69
- Следующая
Sobek, otrzepnal ubranie, podniosl z ziemi trzonek mandoliny, przy ktorym na strunach zalosnie podrygiwaly szczatki pudla, chrzaknal i, nic nie powiedziawszy, odszedl.
Inni tez zaczeli sie rozchodzic, nic nie mowiac i o nic nie pytajac. Nazajutrz jednak w calych Radoliszkach wrzalo jak w ulu. Po sumie przed kosciolem nie bylo innych tematow rozmowy. Wszyscy znali juz dokladnie przyczyny i przebieg zajscia. Ogolnie przyznawano racje Sobkowi i cieszono sie z poskromienia Zenona. Z drugiej jednak strony potepienie skierowalo sie ku Marysi. Raz, ze to przez nia, a dwa, ze przesiadywanie mlodego Czynskiego w sklepie badz co badz niedobrze swiadczy o moralnosci mlodej panienki.
Poza tym wprost nie uchodzilo, by o jakas tam przyblede, o dziewczyne sklepowa bili sie publicznie ludzie z miasteczkowego towarzystwa, urzednik i syn bogatej, szanowanej rodziny.
Powszechnie interesowano sie, jak zareaguje wlasnie rodzina Wojdyllow. Nagabywano, i to nawet od niechcenia braci Zenona, lecz ci wzruszali tylko ramionami.
— Nie nasza sprawa. Ojciec wroci, sam bedzie wiedzial.
Starego Mosterdzieja istotnie nie bylo w Radoliszkach. Wyjechal po zakupy do wilenskich garbarzy.
Marysia o pobiciu Zenona dowiedziala sie wczesnym rankiem. Przybiegly dwie sasiadki i opowiedzialy wszystko z detalami. O ile pani Szkopkowa przyjela wiadomosc z zadowoleniem, jako Boska kare na Zenona za porzucenie swietego stanu kaplanskiego, o tyle Marysia wrecz przerazila sie. Robila sobie gorzkie wyrzuty za niepotrzebna gadatliwosc. Po co skarzyla sie temu zacnemu panu Sobkowi! Narazila go na takie przykrosci. Bog wie, co za nastepstwa pociagnie to za soba. Stary Wojdyllo nie daruje pobicia syna. Pewno podadza sprawe do sadu, pewno zloza skarge w dyrekcji poczt. Za swoja szlachetnosc moze pan Sobek zaplacic utrata posady...
Niewatpliwie czula don wdziecznosc, ale i zal czula do niego. Poswiecil sie dla niej, narazal sie, dobrowolnie wmieszal siebie w to obrzydliwe plotkarstwo, ktore bedzie teraz dlugo jego nazwiskiem geby sobie wycierac. I dzieki temu wszystkiemu stal sie jej, Marysi, wierzycielem. Chocby i slowa o tym nie baknal, kazde jego spojrzenie bedzie jej mowic:
— Stanalem w obronie twego honoru, twojej czci i dobrej slawy, czyz nie nalezy mi sie za to zaplata?
I jeszcze jedno. Z przyczyny calej awantury, Marysia dokladnie zdawala sobie sprawe, wezma ja na jezyki i zatruja jej zycie.
Nie klamala tez, ze glowa ja boli, gdy wymawiala sie od pojscia na sume. Rzeczywiscie, czula sie chora, nieszczesliwa, roztrzesiona. Przez cala niedziele nie wyszla z domu, poplakujac i rozmyslajac nad tym, co teraz bedzie. Gdybyz mogla uciec stad, wyjechac najdalej. Bodaj do Wilna. Wzielaby kazda robote, zostalaby sluzaca... Na podroz jednak nie miala pieniedzy, a nie ludzila sie, by pani Szkopkowa zechciala jej pozyczyc. Ani pani Szkopkowa, ani nikt w miasteczku. Chyba... chyba...
I tu przyszedl jej na mysl znachor z mlyna. Stryjcio Antoni na pewno nie odmowilby jej niczego. Oto jeden czlowiek, jedyny czlowiek, jaki jej na swiecie pozostal.
Zaczela goraczkowo obmyslac plan dzialania. Wieczorem, gdy sie zrobi ciemno, przejdzie tylami ogrodow do tartaku... A stamtad do mlyna. Gdzies po drodze wynajmie furmanke i na ranek bedzie juz na stacji. Stamtad napisze list do pani Szkopkowej... I do niego, do pana Leszka.
Serce Marysi scisnelo sie. A co bedzie, jesli on nie zechce przyjechac do Wilna?...
I od razu wszystkie projekty upadly.
Nie, stokroc wolala narazac sie tu codziennie na obmowe, na szyderstwa, na plotki, nawet na wstyd, niz wyrzec sie moznosci widywania jego oczu i ust, i wlosow, sluchania jego niskiego, drogiego glosu, dotyku jego mocnych, pieknych rak.
— Niech sie dzieje, co chce — zdecydowala sie.
Bylo jeszcze jedno wyjscie: zwierzyc sie mu ze wszystkiego. Jest przecie od niej znacznie madrzejszy i na pewno znajdzie najlepszy sposob.
Na to jednak nie zdobylaby sie nigdy. Wiedziala, ze nikt w miasteczku nie osmieli sie mu opowiedziec o przyczynie zajscia miedzy panem Sobkiem i synem Wojdylly. Zreszta pan Leszek z nikim tu nie wdawal sie w rozmowy. Gdyby jednak dowiedzial sie o awanturze, gotow by nabrac podejrzen, ze pan Sobek mial jakies prawo do wystepowania w obronie Marysi, a wowczas...
— Nie, nic mu nie powiem, nic! — postanowila. — Tak bedzie najrozsadniej.
Z rana szla z domu do sklepu z glowa opuszczona i tak predko, jakby ja goniono. Odetchnela dopiero wowczas, gdy znalazla sie w srodku. Przejrzala sie w lusterku i ze zmartwieniem stwierdzila, ze dwie nieprzespane noce i ostatnie przezycia zostawily slady. Blada byla, a oczy miala podkrazone. To ja do reszty wytracilo z rownowagi.
— Gdy zobaczy, jak zbrzydlam — myslala — zniecheci sie do mnie. Byloby juz lepiej, zeby nie przyjechal.
Mijala godzina za godzina i Marysia niepokoila sie coraz bardziej.
— W zla chwile pomyslalam, zeby nie przyjechal! — robila sobie wyrzuty. W kosciele dzwonili juz na poludnie, gdy ujrzala konie z Ludwikowa. Pana Leszka jednak w bryczce nie bylo. Stangret ziewajac siedzial na kozle. Gruba pani Michalewska, gospodyni z Ludwikowa, wysiadla i poszla zalatwic sprawunki. Marysia miala wielka ochote pobiec do bryczki i zapytac o pana Leszka, zdolala sie jednak pohamowac i postapila rozsadnie, gdyz nie minela godzina, a rozlegl sie na ulicy warkot motocykla.
Omal nie rozplakala sie ze szczescia. Pan Leszek jednak nie spostrzegl ani jej bladosci, ani lez w oczach. Wpadl jak huragan, w mazurowym tempie, wybil kilka holubcow i zawolal:
— Wiwat genialny mechanik! Niech zyje! Zloz mi gratulacje, Marysienko! Myslalem juz, ze mie diabli na tym upale wezma, ale zawzialem sie!
Zaczal opowiadac, jak mu sie motocykl w drodze zepsul i z jakim trudem sam naprawil uszkodzenie, chociaz mogl zabrac sie bryczka z .pania Michalewska. Byl tak z siebie kontent, ze az promienial.
— Nie ma zlej drogi do swej niebogi! — wykrzykiwal.
— Ale sie pan wysmarowal, panie Leszku! Zaraz dam panu wody. Nalewala ja wlasnie do miednicy, gdy weszla pani Szkopkowa z obiadem. Obrzucila ich karcacym spojrzeniem, nic wszakze nie powiedziala.
— Pan Czynski musial naprawiac swoja maszyne — objasnila Marysia. — I chcial sie umyc, bo zawalal sie smarami.
— Nie nachlapie tu pani zanadto — dodal Czynski.
— Nie szkodzi — sucho odpowiedziala pani Szkopkowa i wyszla. Inzynier nie przejal sie bynajmniej oschloscia wlascicielki sklepu. Z humorem tlumaczyl Marysi, na czym polegal defekt motoru i jak sobie dowcipnie poradzil z reperacja. Stopniowo i dziewczyna odzyskala swobode.
— Jak ty slicznie sie smiejesz! — powtarzal Czynski.
— Zwyczajnie.
— Wlasnie ze niezwyczajnie! Przysiegam ci, Marysienko, ze jestes pod kazdym, absolutnie pod kazdym wzgledem nadzwyczajna. A jezeli chodzi o smiech... kazdy smieje sie inaczej.
Tu zaczal dawac probki smiechu roznych osob. Robil to tak komicznie, takie miny przy tym wyprawial, ze umarlego by rozruszal. Najlepiej i najdluzej nasladowal gruba gosposie, pania Michalewska.
Nie wiedzial, ze w tej wlasnie chwili pani Michalewska blizsza byla placzu niz smiechu, i to z jego powodu.
Juz gdy windowala sie do bryczki, stangret zauwazyl, ze gospodyni dostala purpurowych wypiekow, tak jakby przed chwila odeszla od smazenia konfitur. Przez cala droge slyszal, jak mamrotala mu cos za plecami, wzdychala i pojekiwala.
— Cos musialo sie stac — miarkowal.
Jakoz i stalo sie. W miasteczku pani Michalewska dowiedziala sie tak strasznych rzeczy, ze wprost nie chciala im wierzyc i nie uwierzylaby, gdyby nie swiadectwo kilku osob i gdyby nie to, ze na wlasne oczy zobaczyla, gdzie pan Leszek postawil motocykl i gdzie siedzial juz bite dwie godziny.
Para malych, lecz dobrze wypasionych kasztanow szla dziarskim klusem, lecz pani Michalewskiej zdawalo sie, ze bryczka ledwie sie porusza. Wciaz wygladala przed siebie, obliczajac, ile to kilometrow zostalo do Ludwikowa.
- Предыдущая
- 30/69
- Следующая