Выбери любимый жанр

Tajemnica Bezglowego Konia - Hitchcock Alfred - Страница 24


Изменить размер шрифта:

24

– Schodza w dol – syknal Pete.

Glosy z zewnatrz bylo slychac coraz wyrazniej. Slyszeli juz nawet odglos slizgania sie i obsuwania po stromym stoku wzgorza.

– Stancie plasko przy scianie po obu stronach dziury – polecil Jupiter. – Kiedy wypchna kamienie i wejda, moze nie zobacza nas od razu. Jak nas mina, bedziemy mogli wyskoczyc na zewnatrz.

Nad nimi rozlegl sie teraz ostry stuk obcasow na kamieniach. Glosy dochodzily wprost znad dziury! Trzy swidrujace, klotliwe glosy!

– Co oni mowia? – szepnal Bob. – Nie moge rozroznic stow.

– Ja tez nie – odszepnal Pete.

Przysluchiwali sie z natezeniem. Glosy dochodzily wyraznie tuz znad dziury, byly jednak dziwnie stlumione.

– Dlaczego nie staraja sie tu dostac? – dziwil sie Diego.

– Musieli widziec nasze slady – szepnal Pete. – A moze nie, boby weszli wprost przez dziure.

Z dluzaca sie niepewnoscia chlopcy czekali w ciemnosciach jaskini.

– Sa tam juz dziesiec minut – odezwal siew koncu Bob.

Czas jakby sie zatrzymal.

– Pietnascie minut – szepnal Bob. – Co oni…

Za cienka bariera kamieni kroki zaczely sie oddalac! Slychac bylo slizganie i osuwanie sie butow i coraz mniej wyrazne glosy. Trzej mezczyzni odchodzili!

Chlopcy odczekali nastepne pietnascie minut.

– Nie zobaczyli dziury! – wykrzyknal wreszcie Diego.

– Przeoczyli nas! – zawtorowal mu Bob.

– Ale musieli schodzic ze wzgorza naszym tropem. Jak mogli dziury nie zauwazyc? Nawet jesli na dworze jest juz ciemno – powiedzial Pete.

Jupiter popatrzyl na kamienie blokujace wejscie.

– Dlaczego nie moglismy doslyszec slow? Skoro byli tuz nad dziura, powinnismy zrozumiec, co mowia.

W ciemnej jaskini zalegla cisza.

– Chlopaki – odezwal sie wreszcie Pete – wyciagnijmy jeszcze kilka kamieni.

Bob zapalil latarke i ustawil ja na okraglym glazie. Wszyscy czterej wyciagneli jeden z kamieni, ktore wepchneli uprzednio do dziury. Potem wyciagneli drugi. Potem trzeci.

Z zewnatrz nie wpadalo ani swiatlo, ani powiew swiezego powietrza. Z zapamietaniem wyciagali wszystkie kamienie z wejscia do jaskini. Do wnetrza nadal nie docieralo ani swiatlo, ani wiatr, ani deszcz.

– Gdzie ono jest?! – krzyknal Diego. – Gdzie jest wyjscie?

Pete wdrapal sie do ciemnego otworu, odslonil go i obmacal.

– Skala! – dobiegl ich jego stlumiony glos. – To wszystko jest lita skala!

Bob zbladl.

– To znaczy, ze zamkneli nas tutaj!

Pete wysunal sie z otworu. Jego oczy byly rozszerzone przerazeniem.

– Nie, to nie oni. Bylo nastepne osuniecie ziemi! Na dziurze lezy wielki glaz. Dlatego ci faceci jej nie zobaczyli. Tam nie ma teraz zadnej dziury! I dlatego nie moglismy ich wyraznie slyszec. Co robic? Jestesmy uwiezieni!

Rozdzial 19. Jupiter doznaje olsnienia

– Czy jestes pewien? – zapytal Jupiter spokojnie. – Moze glaz nie jest tak duzy. Sprawdzmy, czy mozemy go ruszyc.

Czterem chlopcom udalo sie wcisnac w waski otwor dawnego wejscia. Pete policzyl do trzech i wszyscy razem wparli sie w glaz, ktory zablokowal dziure.

– Uff! – steknal Pete.

– Och! – Diegowi obsunely sie stopy i opadl na podloze jaskini.

Bob i Jupiter wpierali sie w blok skalny ze wszystkich sil.

Skala nie drgnela ani o milimetr.

– To beznadziejne – jeknal Bob.

– Z rownym powodzeniem moglibysmy probowac przesunac cale wzgorze – powiedzial Pete.

Wyczolgali sie z dziury i w ponurych nastrojach usiedli na ziemi.

– Nie ma powodu do paniki – odezwal sie Jupiter spokojnie. – Nie mozemy, co prawda, wyjsc natychmiast, ale jutro od rana nasze rodziny beda nas szukac i Pico powie im o Zamku Kondora. Nie rozroznialismy slow, ale glosy bylo slychac dobrze, wiec uslyszymy szukajacych i oni nas.

– Nasi starzy juz sie chyba przyzwyczaili do naglych wypadkow – powiedzial Bob ponuro.

– Chcesz powiedziec, ze zostaniemy tu przez cala noc? – jeknal Pete.

– Musimy – powiedzial Jupiter pogodnie. – Ta jaskinia nie jest w koncu taka zla. Milo tu, i sucho, i powietrza pod dostatkiem. Czyste powietrze to pierwsza rzecz, na ktora zwrocilem uwage, kiedy tu weszlismy. Skoro wejscie zostalo dawno temu zagrzebane, musza byc w skalach dziury i szczeliny, przez ktore dostaje sie tu powietrze. Zreszta, moze byc nawet drugie wejscie. Proponuje, zebysmy sie wzieli do szukania.

– Zgadzam sie z Jupiterem. I w ruchu bedzie nam cieplej – powiedzial Diego.

Bob oswietlal latarka cala grote, a Jupiter, Diego i Pete dokladnie badali sciany i sklepienie. Nie znalezli jednak drugiego wyjscia.

– Ale ta sciana obok zablokowanego wejscia wyglada, jakby byla cala z ziemi, i jest wilgotna. Moze bedziemy w stanie przekopac sie przez nia – powiedzial Jupiter.

– Gdybysmy mieli odpowiednie narzedzia. A nie mamy – zauwazyl Pete. – Ta sciana jest zreszta pochyla do wewnatrz i nie wiadomo jak gruba.

Jupiter skinal glowa.

– Proponuje wiec pojsc najpierw do duzej jaskini i sprawdzic, czy tam nie ma jakiegos wyjscia.

– Przeszukalismy ja juz wzdluz i wszerz – oswiadczyl Bob.

– To prawda, ale mozna jeszcze raz sprobowac. Poza tym i tak chcialem znow sie przyjrzec tym slowom, napisanym przez don Sebastiana – i Jupiter ruszyl z powrotem przez waski pasaz do jaskini ze szkieletami.

Zdawaly sie spozierac zlowieszczo na chlopcow i naigrawac sie z nich. Bob znowu swiecil wokol latarka, a pozostali uwaznie ogladali sciany wiekszej jaskini. Byl w niej przeplyw powietrza, ale nie bylo wyjscia.

– Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak czekac na pomoc albo kopac wyjscie w malej jaskini – powiedzial Bob.

– Ladny mi wybor! – mruknal Pete. – Nie mam ochoty ani tu zostac, ani dalej kopac.

– Skoro musimy tu zostac cala noc, proponuje skoncentrowac sie na naszej zagadce – powiedzial Jupiter. – Popioly… Prochy… Deszcz… Ocean.

– Dla mnie to wciaz brednie – skwitowal Pete.

– Moze to byc niezrozumiale, ale nie sa to brednie – odparl Jupiter.

– Chodzcie popatrzec raz jeszcze.

Przykucneli i wpatrywali sie w cztery hiszpanskie slowa. Jupiter analizowal je w skupieniu.

– Diego ma racje, ze nie sa rowno rozstawione. “Popioly” stoja oddzielnie i tak samo “Prochy”, a “Deszcz” i “Ocean” sa blisko siebie. Tu nawet jest jakby znak miedzy nimi, rodzaj kreski, jakby don Sebastian chcial, zeby je czytac razem. Wiadomosc moze byc wiec taka: POPIOLY PROCHY DESZCZ-OCEAN. Co nam to teraz mowi, chlopaki?

– Nic – odpowiedzial Pete z miejsca.

– Moze to, ze zarowno deszcz, jak ocean sa woda – podsunal Diego.

Jupiter skinal glowa,

– Tak, to jedno jest pewne.

– A moze chodzi o to, ze deszcz i ocean sa w gruncie rzeczy tym samym – powiedzial Bob. – No, bo wiemy, ze deszcz faktycznie powstaje z oparow unoszacych sie znad oceanu. Potem para zmienia sie w gorze w wode i spada w formie deszczu, ktory zasila rzeki i tak dalej.

– Slusznie, deszcz powstaje z oceanu i wraca do oceanu – zgodzil sie Jupiter. – A jaki to ma zwiazek z prochem i popiolem?

– Proch moze powstac z popiolow, ale chyba nie musi – powiedzial Diego.

– Popioly nie powstaja z prochow. Nie ma mowy – zauwazyl Pete.

– Nie – powiedzial Jupiter z wolna. – Ale dalej trzeba sie nad tym zastanawiac. Musi byc jakis zwiazek, cos wspolnego w tych czterech slowach. Sprobujmy sie domyslic, jaka wiadomosc mialy one przekazac Josemu.

Zaden z chlopcow sie nie odezwal.

– Dobra – powiedzial w koncu zazywny przywodca – probujcie zgadywac dalej, a tymczasem wrocimy do malej jaskini i zobaczymy, czy nie udaloby sie nam przekopac na zewnatrz.

– Do kopania mozemy uzyc tych starych strzelb – podsunal Pete.. Bob zajrzal do swej torby rowerowej.

– Niewiele z tego sie przyda, ale mozna wygrzebywac ziemie srubokretem.

W malej jaskini na powrot zbadali rozmiekla ziemie po lewej stronie zablokowanego wyjscia. Byla wilgotna i kleista.

24
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Hitchcock Alfred - Tajemnica Bezglowego Konia Tajemnica Bezglowego Konia
Мир литературы