Tajemnica Magicznego Kregu - Hitchcock Alfred - Страница 17
- Предыдущая
- 17/23
- Следующая
Jupiter wzruszyl ramionami.
– Kto wie? Madeline Bainbridge mogla wiedziec o nim cos kompromitujacego. Cos, co go kompromituje nawet po latach.
– Mysle, ze nalezy zatelefonowac na policje – Beefy podniosl sie z krzesla. – Niezrecznie bedzie wyjasniac, skad wiemy to, co wiemy, ale trzeba ich zawiadomic. Tu chodzi o filmy Madeline Bainbridge, a maja one nieoceniona wartosc. Zatelefonujmy jednak z mojego mieszkania. W zasadzie nie mamy zadnego prawa przebywac tutaj.
W czasie krotkiej jazdy do domu Beefy byl coraz bardziej podekscytowany.
– Wujowi Willowi spadnie kamien z serca – mowil, otwierajac drzwi mieszkania. – Z cala pewnoscia to Thomas jest winowajca w sprawie kradziezy filmow. Jesli jeszcze policja znajdzie dowod na jego udzial w podpaleniu wydawnictwa, wuj Willy bedzie wolny od podejrzen!
Beefy przeszedl cale mieszkanie, nawolujac wuja, ale bezskutecznie.
– To dziwne. Wyszedl z domu rano, zaraz po waszym odejsciu. Mowil, ze chce zagrac w golfa. Powinien juz wrocic.
Nagle zaniepokojony, Beefy poszedl do sypialni wuja. Chlopcy zostali w salonie, skad slyszeli, jak otwiera szafe, potem trzask i loskot przewracanych przedmiotow.
Po kilku minutach Beefy wrocil do salonu.
– Wyjechal. Musial tu wrocic pod moja nieobecnosc i sie spakowac. Brakuje jednej malej walizki. Pewnie… pewnie wpadl w panike i uciekl. Nie mozemy teraz telefonowac na policje. W tej sytuacji pomysla, ze rzeczywiscie to on podpalil wydawnictwo.
– Tak sie czesto sadzi, kiedy podejrzany znika – powiedzial Jupiter.
– Poza tym, czy jestesmy absolutnie pewni, ze tego nie zrobil?
Rozdzial 16. Spiaca krolewna
– Dzis rano, tuz przed wyjsciem, prosilem cie, zebys zatelefonowal do ludzi, u ktorych twoj wuj gral w brydza, podczas gdy stad znikl rekopis – powiedzial Jupiter.
– Telefonowalem – odparl znekany Beefy. – Wuj Willy przyjechal tam dopiero o wpol do jedenastej. Powiedzial, ze byl maly wypadek na Beverly i utknal w korku.
– Mogl wiec zarowno podlozyc ogien w Amigos Press, jak i zabrac stad rekopis – stwierdzil Jupe.
Beefy skinal glowa.
– Nie moge sobie wyobrazic wuja Willa w roli podpalacza, ale mial motyw. Brakowalo mu pieniedzy. Ale po jakie licho mialby ukrasc manuskrypt panny Bainbridge?
Jupiter zmarszczyl czolo i szczypal dolna warge – byl to znak glebokiej koncentracji.
– Czy w rekopisie moglo byc cos, co by mu szkodzilo? Czy znal w mlodosci panne Bainbridge? Moze dlatego mowil o niej zawsze tak pogardliwie?
Jupiter znow sie zamyslil, wreszcie westchnal.
– Wszystkie drogi rozumowania prowadza nas do tajemnicy Madeline Bainbridge. Tylko ona wie, co zawieraly jej wspomnienia, i tylko ona moze nam powiedziec, kto chcialby zapobiec ich publikacji. Musimy po prostu z nia porozmawiac, i to pod nieobecnosc Marvina Graya.
– Ale jak dotrzec do panny Bainbridge? – zapytal Beefy. – Nie odpowiada na telefony. Nie wychodzi z domu. Byc moze nawet nie otwiera wlasnej korespondencji.
– Zatelefonuj do Graya i umow sie z nim na spotkanie – zaproponowal Jupe. – Powiedz, ze musisz omowic sprawe przy obiedzie. Wybierzesz dobra restauracje i postarasz sie, zeby obiad trwal dwie godziny. To da nam dosc czasu, zeby sie dostac do Madeline Bainbridge.
– Ale… ale o czym mam z nim rozmawiac?
– Ktoregos dnia musisz mu i tak powiedziec, ze rekopis przepadl – odpowiedzial Bob.
– Ale… ale wy go przeciez odzyskacie!
Jupiter potrzasnal glowa.
– Minely trzy dni od jego znikniecia, a niewiele rzeczy da sie latwiej zniszczyc niz manuskrypt. Prawdopodobnie nigdy go nie odzyskamy i predzej czy pozniej trzeba o tym Marvina Graya zawiadomic. Rownie dobrze mozesz to zrobic teraz.
Beefy jeknal.
– Dobrze. Zrobie, co bede mogl.
Wyszedl do przedpokoju zatelefonowac. Wrocil po paru minutach.
– Okay. Spotykamy sie z Grayem jutro o wpol do pierwszej w “Coral Cove” w Santa Monica.
– Dobrze – powiedzial Jupiter.
Pete mial jednak watpliwosci.
– Jestes taki pewien, ze uda nam sie zobaczyc z panna Bainbridge? – mowil. – Moze ona nie otwiera drzwi, kiedy nie ma w domu Graya? Albo ta Klara Adams nas do niej nie dopusci. I nie zapominaj, ze tam jest jeszcze pies. Duzy doberman!
– O niczym nie zapomnialem – odparl Jupe. – Mysle, ze jesli bedzie nam na tym zalezalo i bardzo sie postaramy, zobaczymy sie z Madeline Bainbridge.
Lecz w poludnie nastepnego dnia nawet Jupitera ogarnely pewne obawy. Odbyli wraz z Pete'em i Bobem cala trase rowerami; wzdluz autostrady, szosa przez wzgorza, az po odgalezienie zwirowej drogi do posiadlosci Madeline Bainbridge. Tu ukryli sie wraz z rowerami, wsrod oleandrow rosnacych dziko na skraju pol.
– Stad zobaczymy Marvina Graya, jadacego do miasta – powiedzial Jupe. – Miejmy nadzieje, ze przed wyjsciem z domu nie wypusci psa na dwor. Jesli to zrobi i natkniemy sie na psa, bedziemy po prostu stali bez ruchu i wolali Madeline Bainbridge na pomoc.
Mowiac to, wygladal zza oleandrow. Z rancza panny Bainbridge wyjezdzal wlasnie na droge jakis samochod.
– To Gray – powiedzial Bob.
Ciemnoszary mercedes przemknal obok chlopcow, wzbijajac chmure pylu. Gdy znikl za zakretem szosy, Jupiter, Pete i Bob wyprowadzili swe rowery na droge. Wjechali przez brame rancza i dalej przez cytrynowy zagajnik. Pies sie nie pokazal, dopiero gdy zajechali przed dom i zsiedli z rowerow, rozleglo sie wsciekle ujadanie.
– Och, pieknie! – jeknal Pete.
Weszli na stopnie i Jupiter nacisnal dzwonek. Slyszeli, jak brzeczy gniewnie gdzies w glebi domu. Czekali.
Nikt nie nadchodzil i Jupiter zadzwonil jeszcze raz.
– Panno Bainbridge! Panno Adams! – wolal. – Prosze otworzyc drzwi!
Pies zaczal atakowac drzwi, drapal je wsciekle.
– Chodzmy stad, co? – powiedzial Pete.
– Panno Bainbridge! – wolal Jupiter.
– Kto tam? – rozlegl sie czyjs glos za drzwiami. – Cicho, Bruno! Dobry piesek.
– Czy to panna Adams? – zapytal Jupiter. – Prosze otworzyc. Nazywam sie Jupiter Jones. Mam pani cos bardzo waznego do powiedzenia.
Rozleglo sie gmeranie przy zamku i drzwi uchylily sie na pare centymetrow. Para wyblaklych niebieskich oczu wyjrzala zza nich z senna ciekawoscia.
– Odejdz – powiedziala Klara Adams. – Czy nie wiesz, ze nie nalezy tu dzwonic? Nikt tego dzwonka nie uzywa.
– Musze sie zobaczyc z panna Bainbridge. Przychodze od jej wydawcy.
– Wydawcy? – powtorzyla Klara Adams. – Nie wiedzialam, ze Madeline ma wydawce.
Cofnela sie, otwierajac drzwi szeroko. Byla potargana, wlosy sterczaly w nieladzie wokol jej twarzy, a oczy, patrzace wprost na Jupitera, zdawaly sie niczego nie widziec.
– Panno Adams, czy pani sie dobrze czuje? – zapytal Jupe.
Zmruzyla senne oczy, a pies zawarczal.
– Czy moge pania prosic o zamkniecie gdzies psa? On… dziala nam wszystkim na nerwy.
Klara Adams wziela psa za obroze i podeszla chwiejnie do kuchni. Zamknela go tam i wrocila do holu.
– Madeline? – zawolala. – Gdzie jestes, Madeline? Chodz tutaj, prosze. Jacys chlopcy chca sie z toba widziec.
Jupe sie rozgladal. Widzial salon z jego surowymi, drewnianymi fotelami. Widzial jadalnie z jej lawami bez oparc. Nasluchiwal, lecz nie dobiegal go zaden dzwiek, poza powolnym tykaniem zegara w salonie.
– Ten dom jest jak zaczarowany zamek – powiedzial. – Nie ma tu zadnego ruchu. Nikt tu nie przychodzi ani stad nie wychodzi.
– Nie przychodzi ani nie wychodzi – powtorzyla Klara Adams sennym, ochryplym glosem. – Kto by przychodzil? Nikogo nie widujemy. Kiedys tu bylo bardzo milo, ale juz nie jest. A kiedy nie ma Marvina… – Zamilkla i zdawala sie nad czyms zastanawiac. – Co sie dzieje, kiedy nie ma Marvina? Trudno to sobie wyobrazic. On zawsze jest. Ale gdzie jest teraz?
– Ona sie zachowuje jak znarkotyzowana – szepnal Pete do Jupe'a.
– Nie ulega watpliwosci – odparl Jupe szeptem i zwrocil sie glosno do Klary: – Gdzie jest Madeline Bainbridge?
- Предыдущая
- 17/23
- Следующая