Noc Ognistych Demonow - Hitchcock Alfred - Страница 1
- 1/18
- Следующая
Alfred Hitchcock
Noc Ognistych Demonow
Przelozyl: ALEKSANDER MINKOWSKI
ROZDZIAL 1. OFIARA DEMONOW
Tlum mieszkancow Los Angeles, zgromadzony w Centrum Kongresowym, co chwile nagradzal Martina Morgana burza oklaskow. Wymachiwano choragiewkami, wznoszono okrzyki na czesc przyszlego senatora. Morgan, przystojny szpakowaty mezczyzna o zniewalajacym usmiechu i dwoch pionowych zmarszczkach na czole, znamionujacych sile charakteru, uciszal zebranych i odpowiadal na kolejne pytania.
Do podium przecisnal sie brodaty farmer w kowbojskim kapeluszu.
– Chcemy wiedziec, co pan zrobi dla nas! – zagrzmial donosnym basem, burzac nastroj powszechnego entuzjazmu. – My, hodowcy, nie przyszlismy tu po piekne slowka, panie Morgan! Czy starczy panu odwagi, zeby wziac nas w obrone przeciwko bandytom ze “Stock Industries”? Odbieraja nam ziemie podstepem, kombinuja z bankami, byle nas wyrugowac z farm i zbudowac w Blekitnej Dolinie elektrownie atomowa. Kto sie opiera, ten idzie z torbami. Wie pan o tym?
– Wiem – odpowiedzial kandydat na senatora. – I zapewniam, ze nikt przemoca nie pozbawi was ziemi, nie zniszczy malowniczej Doliny, nie zatruje wody i powietrza. Jestem przeciwny tej budowie.
– Jako senator odwazy sie pan wypowiedziec wojne koncernowi Waltersa? – zapytal brodacz, w asyscie pomrukow towarzyszacych mu mezczyzn w takich samych kowbojskich kapeluszach.
– Nie jestem strachliwy – zapewnil Morgan. – Znacie mnie.
– Owszem – potwierdzil farmer. – I wiemy, ze przyjazni sie pan z Johnem Waltersem. Czy nie sa to wyborcze obiecanki-cacanki?
Ustaly okrzyki i oklaski. Zebrani czekali na odpowiedz Morgana.
Martin Morgan pochylil glowe. Kiedy ja podniosl, jego twarz wyrazala zdecydowanie.
– Jesli zostane senatorem, nie pozwole “Stock Industries” na zniszczenie Blekitnej Doliny – powiedzial tonem spokojnym i zarazem kategorycznym. – Macie na to moje slowo honoru. A raz danego slowa nie zlamalem nigdy.
Cisza trwala jeszcze przez moment, potem pekla pod naporem oklaskow. Brodaty farmer wskoczyl na podium i bochnowata lapa omal nie zmiazdzyl reki Morgana.
Redaktor Andrews, ojciec Boba, jednego z Trzech Detektywow, szybko robil notatki do artykulu o spotkaniu wyborczym popularnego w Los Angeles kandydata Demokratow na senatora. Juz mial tytul na pierwsza strone “Los Angeles Sun”: “Czy Martin Morgan ocali Blekitna Doline? Nie chcemy tu elektrowni atomowej! ZAPOWIEDZ WOJNY ZE “STOCK INDUSTRIES”.
Redaktor Andrews wiedzial o zwiazkach Morgana z Waltersem ciut wiecej niz brodaty farmer. Sybil Morgan, zona przyszlego senatora, nazywala sie z domu Walters: laczylo ja bliskie pokrewienstwo z prezesem “Stock Industries”.
John Walters byl jej rodzonym bratem.
Pani Sybil Morgan poczestowala brata kieliszkiem jego ulubionego koniaku “Remy Martin”, a potem przez dobry kwadrans sluchala w milczeniu serdecznych rad i pouczen.
– Farmerzy sa ciemni i zacofani – zakonczyl John Walters. – Nie mozemy kazdego z osobna przekonywac, ze nasze przedsiewziecie to dobrodziejstwo dla kraju. Mam jednak nadzieje, ze twoj maz to rozumie.
– Obawiam sie, ze jestes w bledzie – powiedziala Sybil Morgan, kiedy Walters umilkl. – Martin sam wychowal sie w Blekitnej Dolinie. Nie pozwoli jej zniszczyc. To jeden z najcudowniejszych zakatkow w Kalifornii. Ja tez jestem po stronie meza.
John Walters odstawil niedopity kieliszek.
– Juz w to wlozylismy setki milionow dolarow – rzucil, nie patrzac na siostre. – Nie mozemy sie wycofac. Martin ma w kieszeni zwyciestwo wyborcze. A wtedy…
– Co wtedy?
– Stanie sie nieszczescie – powiedzial cicho Walters. – Nie potrafie temu zapobiec, mimo ze jestem prezesem koncernu. Mam nad soba wielki kapital, ludzi wszechwladnych i bezwzglednych. Blagam, przekonaj Martina. Inaczej dojdzie do tragedii.
Pani Sybil pobladla. Wiedziala, ze brat nie rzuca slow na wiatr. Byli kochajacym sie rodzenstwem, John na pewno nie skrzywdzi Martina, choc obaj nie przepadaja za soba. Ale ostrzega. A w jego ustach takie ostrzezenie to prawie wyrok.
– Porozmawiam z mezem – przyrzekla, bezwiednie kruszac w palcach orzechowe ciasteczko i rozsypujac okruchy na dywanie. – Tylko ze to nic nie da. Znasz go.
Walters wstal z kanapy. Objal siostre, delikatnie pocalowal w policzek. Jego zwalista sylwetka przygarbila sie, glowa uciekla w ramiona.
– Obys sie mylila – westchnal. – Zrob wszystko, co w twojej mocy, zeby zmienil zdanie. Musi poprzec nasz projekt, gdy zostanie senatorem. Bedzie wtedy w Waszyngtonie, z dala od wyborcow. A ludzie pogodza sie z faktami, zapomna, nawet beda mu wdzieczni, bo uzyskaja wiele nowych miejsc pracy. W Kalifornii jest mnostwo pieknych dolin. Los Martina jest w twoich rekach, Sybil.
Ciezkim krokiem opuscil salon. Pani Morgan widziala przez okno, jak wsiada do limuzyny, nie patrzac na pochylonego w uklonie szofera, jak limuzyna wolno rusza, mijajac klomby roz, i znika w alei przecinajacej posiadlosc.
– Co sie stalo? – uslyszala za plecami glos syna. – Dlaczego wujek tak od razu odjechal? Co grozi ojcu?
– Podsluchiwales.
– Podsluchiwalem. – Victor byl wyrosnietym, muskularnym szesnastolatkiem o kwadratowej szczece i ciemnych, troche aroganckich oczach. – Niech wuj nie straszy, my sie nie boimy. Moge pogadac z Demonami.
– Z kim?
– Chyba slyszalas o Ognistych Demonach. Trzeba im tylko dobrze zaplacic. To lepsza obstawa od bandy tajniakow z FBI. Ci faceci dadza rade kazdemu.
Oczy pani Morgan zaokraglily sie ze zdumienia.
– Co ty masz wspolnego z tymi gangsterami? – zapytala.
Victor nie odpowiedzial. Wyreczyla go siostra, Angela, ktora chwile wczesniej weszla do saloniku.
– Nie wiesz, ze Victor chodzi do “Hadesu”? To melina Ognistych, a Victor…
– Zamknij sie! – warknal brat.
Sybil Morgan dlugo przygladala sie synowi, a on pod jej surowym spojrzeniem coraz nizej pochylal glowe, tracac pewnosc siebie. Cisza trwala dobrych kilka minut. Potem pani Morgan odwrocila sie do corki.
– Zostaw nas samych – powiedziala. – Musze porozmawiac z Victorem.
Jupiter Jones, szef agencji “Trzej Detektywi”, zul powolutku lisc zielonej salaty. Smakowal jak trawa i o to wlasnie chodzilo. Kiedy cos nie smakuje, szybko zapycha zoladek i uczucie glodu mija, a Jupe nie po to zrzucil piec kilogramow, wyzbywajac sie zbytecznego sadelka nad paskiem spodni, zeby ten sukces zmarnowac. Od biedy mozna by go bylo teraz nazwac szczuplym chlopakiem, z pewna zas przesada – nawet chudzielcem. Do “chudzielca” brakowalo mu tylko zapadnietych policzkow, wciaz byly z lekka pyzate. Najtrudniej odchudzic twarz. Ale na lisciach salaty i konserwowych ogorkach “made in Poland” dojdzie i do tego, byle zachowac konsekwencje.
Upalny dzien chylil sie ku koncowi. W turystycznej przyczepie, kwaterze “Trzech Detektywow”, ustawionej na tylach skladowiska staroci, rodzinnego biznesu wujostwa Jupitera, juz przestawalo byc duszno. Wentylator napedzal z dworu rzeskie powietrze, od morza ciagnal lekki slonawy wiaterek.
– Mialbym apetyt na twoja slynna zapiekanke – westchnal partner Jupe'a, Bob Andrews, nie odrywajac oczu od komputera, w ktorego pamieci porzadkowal agencyjne archiwum, wprowadzajac dane z ich ostatniej operacji pod kryptonimem “Zabojcza ekstaza”. – Porcyjka SADKO zrobilaby nam dobrze, co, Pete?
Pete Crenshaw oblizal sie tesknie i puscil oko do Boba.
– Zielona salata jest skladnica witamin i mineralow – poinformowal Jupe. – A zwlaszcza zelaza. Pod warunkiem, ze zjadamy ja na surowo. Komu po glowce salaty?
- 1/18
- Следующая