Dolina Smierci - Hitchcock Alfred - Страница 11
- Предыдущая
- 11/24
- Следующая
– O tyle, o ile – odparl ostroznie Bob. Ugryzl kawalek dziczyzny. – Widzialem ja z daleka.
– Nikomu nie wolno tam wchodzic – powiedzial Daniel. – To swiete miejsce. Nazywamy je Dolina Przodkow. Stanowi czesc naszego rezerwatu. Tam chowamy zmarlych. Czasami odprawiamy rowniez obrzedy.
– Nie wchodzilem do doliny – zapewnil Bob. – Twoje plemie musi od bardzo dawna zyc w tych stronach.
– Skad wiesz?
– Przekonaly mnie o tym stopnie i skalne uchwyty. Gdyby nie to, ze omal nie porwala mnie lawina, w ogole bym ich nie zauwazyl. Chyba wykuto je bardzo dawno temu.
– Sa tam od poczatku, kiedy Stworca powolal do zycia nasze plemie – wyjasnil Daniel. – On takze stworzyl lawiny, zeby trzymac z daleka tych, co nie maja wiedzy. Zrobil rowniez wierzby, z ktorych witek pleciemy kosze, by poniesc w nich naszych zmarlych do doliny. Wszystko jest dzielem Stworcy. – Chlopiec usmiechnal sie. – Wiem, ze szukales swojego ojca. Przodkowie przyjeliby to ze zrozumieniem.
– Ale nie wykazaliby zrozumienia dla turystow.
– Nigdy – przyznal Daniel.
Jupiter zdazyl zjesc polowe swojej porcji i od razu poczul sie lepiej.
– Pewnie dzieje sie cos niezwykle waznego, skoro nie wolno wam opuszczac wioski.
– Zachorowalismy – wyjasnil Daniel. – Mamy zaczerwienione oczy, niektorzy kaszla, kluje nas w piersiach. Sa tez tacy, ktorych piecze w zoladkach, jakby jakies diably w nich harcowaly. Starszyzna uradzila, by odprawic spiewane obrzedy, ktore pozwola pozbyc sie tej okropnej choroby. Do jutra do poludnia nikomu nie wolno opuscic wioski.
– Czy nie powinniscie raczej wezwac prawdziwego lekarza? – spytal Pete.
Jupe dal mu kopniaka pod stolem.
– Kazdy ma inne metody – odparl Daniel. – Wy macie swoich doktorow, my swoich. Naszym jest szaman, spiewajacy doktor. Odkad pamietam, troszczy sie o nasze zdrowie. Jest bardzo madry. Czasami wysyla nas do kliniki w Bakersfieid, ale na ogol tego nie robi. Dotad zawsze bylismy zdrowi, a jesli cos nam dolegalo, szybko wracalismy do zdrowia. Od kilku miesiecy wszystko sie zmienilo.
– Czy wasz zakaz opuszczania do jutra wioski dotyczy rowniez i nas – dopytywal sie Bob. – Moze jednak ktos moglby nas stad zabrac? Sprawa jest pilna.
– Tego wlasnie wujek dowiaduje sie od szamana.
Nagle bebny zadudnily glosniej. Zagrzechotaly paleczki. Rozlegl sie przerazliwy, nieludzki jek. Trzej Detektywi i towarzyszacy im Daniel zafascynowani obserwowali, co dzieje sie na placu.
Tancerze poruszali sie w ogromnym kole, uderzajac o ziemie stopami obutymi w mokasyny.
– Zauwazcie, ze podskakuja i opadaja nierownoczesnie – powiedzial Daniel. – Robia tak dlatego, ze swiat przypomina wielka lodz. Gdyby wszyscy oparli sie o jedna burte w tym samym czasie, lodz zakolysalaby sie i przewrocila.
Wkrotce kilku tancerzy przesunelo sie do srodka kola i zaczelo tanczyc solo. Podskakiwali, wykonujac dziwne, gwaltowne ruchy.
– Kiedy narodzil sie swiat. Stworca wyznaczyl dzieciola, by zdawal mu sprawe z tego, co sie na nim dzieje – wyjasnil Daniel. – Teraz wiec my wybieramy mezczyzn o czystych sercach, ktorzy skacza posrodku kola i potrzasaja glowami w tyl i w przod, podobnie jak te ptaki. Rozkladaja ramiona, tancza dokola i spiewaja piesn dzieciola, by przypomniec jego duchowi, ze ktos jest chory i trzeba przekazac te informacje Stworcy. Kiedy Stworca dowie sie o wszystkim, moze obdarzyc doktora wielka sila, ktora pomaga chorym wrocic do zdrowia.
Taniec trwal. Skora tancerzy lsnila od potu; przemieszczali sie dokola i wewnatrz okregu. Kobiety i dzieci patrzyly na nich, klaszczac i spiewajac. Najciezej chorzy lezeli na matach, glowy mieli podparte derkami, by moc obserwowac cala ceremonie. Byla bardzo kolorowa i pelna ekspresji.
W pewnym momencie wszystko sie skonczylo. Umilkly bebny, a tancerze i publicznosc przeszli do stolow zastawionych jedzeniem. Kobiety zdjely pokrywy z polmiskow. Jupe zauwazyl, ze tancerze maja zaczerwienione oczy. Teraz kilku z nich zaczelo kaslac.
Wkrotce zjawil sie wodz, ktorego Daniel nazywal wujkiem, oraz starszy mezczyzna o surowym wyrazie twarzy. Przyodziani w obrzedowe pioropusze przebijali sie przez tlum. Mieszkancy wioski odnosili sie do starszego mezczyzny z tak duzym szacunkiem, ze Trzej Detektywi domyslili sie, iz wlasnie on jest szamanem, tym spiewajacym doktorem. Chociaz obaj zatrzymywali sie niekiedy, by porozmawiac z tancerzami, posuwali sie jednak wytrwale w strone Daniela i trojki gosci. W koncu staneli na wprost nich.
– Nie mozemy wam pomoc – oznajmil wodz, Amos Turner. – Sami musicie opuscic wioske. Nasza decyzja jest ostateczna.
ROZDZIAL 8. POSZUKIWANIE OBJAWIENIA
– Ryzyko jest zbyt duze – powiedzial szaman. – Obrzed musi pozostac nieskalany. Mamy tu wielu, bardzo wielu chorych.
Na pomarszczonej, zniszczonej przez wichry i sloty twarzy starego Czlowieka malowal sie prawdziwy smutek. Bob, Jupiter i Pete zdawali sobie jednak sprawe, ze niewiele to pomoze panu Andrewsowi.
– Lepiej, zebyscie zostali w wiosce – nalegal wodz, Amos Turner. – Jutro ktos was podwiezie, dokad zechcecie.
– Musimy wyruszyc juz dzis – odparl Bob. – Moj tata moze byc powaznie ranny.
– To ogromne terytorium, o wiele wieksze, niz wam sie zdaje. Jak chcecie trafic do Diamond Lake? – Wodz plemienia wyraznie nie aprobowal pomyslu chlopcow.
– Bedziemy trzymac sie drogi – powiedzial Pete.
– Musielibyscie przejsc okolo osiemdziesieciu kilometrow – poinformowal Trzech Detektywow Amos Turner.
– Osiemdziesiat kilometrow! – Pete az przelknal sline z wrazenia.
Jupe byl juz gotow sie zalamac, po czym nagle przyszedl mu do glowy pewien pomysl.
– Moglibysmy pozyczyc od was ktoras z polciezarowek – podsunal.
Po raz pierwszy, odkad przybyli do wioski, ladna twarz Boba rozjasnila sie nieco. “To caly Jupe” – pomyslal. Zawsze potrafi zaproponowac najprostsze rozwiazanie, na ktore nikt inny jakos nie wpadl.
– Mamy prawo jazdy – powiedzial szybko Bob.
– I pieniadze – dodal Pete, wyjmujac z kieszeni portfel. Przechowywal w nim oszczednosci, ktore przeznaczyl na wakacje w Diamond Lake. – Zaplacimy.
– A takze podstawimy ciezarowke tam, skad bedziecie chcieli ja odebrac – uzupelnil Jupe. – Zadbamy o nia. Pozwolicie panstwo, ze wrecze wam nasza wizytowke. Dotad inni ludzie mieli do nas zaufanie i powierzali swoje sprawy do rozwiazania. Teraz prosimy, byscie wy nam pomogli wybrnac z klopotow.
Jupiter wreczyl wodzowi i szamanowi po malym bialym kartoniku. Byly to nowe wizytowki, zaprojektowane dla Trzech Detektywow.
Wodz trzymal kartonik przed soba w sztywno wyprostowanych rekach. Szaman nawet nie spojrzal na wizytowke, tylko od razu przekazal ja Danielowi, ktory przeczytal na glos:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
Jupiter Jones…zalozyciel
Pete Crenshaw…. wspolpracownik
Bob Andrews…wspolpracownik
Wodz pokrecil glowa.
– To nie jest dobry pomysl.
Szaman zmarszczyl brwi.
– Byc moze, ale moim zdaniem nikomu nie przyniesie szkody. – Stare, wyblakle oczy popatrzyly taksujaco na chlopcow. – Ci trzej i tak sobie pojda, wiec lepiej udzielmy im pomocy.
Wodz zacisnal wargi. Byl odmiennego zdania, ale decyzja nalezala do szamana.
– Dobrze. Przygotuje wszystko.
Odszedl, lawirujac w tlumie ludzi zgromadzonych przy zastawionych jadlem stolach.
– Dziekujemy! – Bob usmiechnal sie z wdziecznoscia.
Stary szaman takze sie usmiechnal, w jego oczach przez chwile zatanczyly wesole iskierki.
– Ech, wy mlodzi – mruknal. – Ciagle tylko same klopoty. – Potem zwrocil sie do Daniela. – No i co? – spytal.
– Zrobilem, jak kazales.
– Opowiedz im o tym – polecil szaman. – Sa ciekawi.
– Poszukiwalem objawienia – zaczal Daniel. – Przez dwadziescia cztery godziny poscilem i bieglem przez las. Zatrzymywalem sie tylko na modlitwe. Noca spalem, by Stworca mogl mi przekazac wiadomosc.
- Предыдущая
- 11/24
- Следующая