Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 6


Изменить размер шрифта:

6

– Co sie tu dzialo w tym domu?! – dopytywal sie z uporem i w zdenerwowaniu pan Kepinski. – Dlaczego to wszystko tak zostalo? Gdzie bylas?!

– U Okretki – odparla Tereska zgodnie z prawda, a Okretka odruchowo kiwnela glowa.

– Ale dlaczego? Dlaczego?

Tereska uswiadomila sobie mgliscie, ze wychodzila z domu tak jakos jakby nagle. Mozliwe, ze zapomniala zamknac drzwi albo cos w tym rodzaju. Stan, w jakim sie znajdowala, najzupelniej ja usprawiedliwial, ale nie bedzie przeciez obcym ludziom, ani tym bardziej rodzinie, zdradzala swoich intymnych przezyc! Trzeba to chyba jakos uzasadnic…

Poczula, ze Okretka wpycha jej do reki paczke z kaszanka.

– A! – powiedziala z ozywieniem. – Po kaszanke. Przynioslam swieza kaszanke, jak przed wojna. Okretka wlasnie wrocila ze wsi.

Przeistoczenie bandyckiego napadu w dostawe swiezej kaszanki na dluga chwile odebralo wszystkim glos. Okretka uznala za stosowne sie wtracic.

– Moja mamusia przywiozla ze wsi – powiedziala niepewnie. – Jajka i kielbase, i pierze. Wszystko swieze, prosto z… prosto z…

– Z krzaka – podpowiedziala Tereska mimo woli.

– Z krzaka – zgodzila sie Okretka. Na krotki moment zrozumienie tego czegos, co w ogole zaszlo, wszystkim wydalo sie calkowicie nieosiagalne. Panu Kepinskiemu topor skojarzyl sie z pierzem i przed oczyma duszy blysnal mu obraz stada gesi z ucietymi lbami. Pomyslal sobie, ze podobno dziewczynki w tym wieku zawsze byly dziwne, ale obecnie ta ich dziwnosc przekracza wszystko. Pani Marta nagle odzyskala sily.

– Co tam sie dzieje w twoim pokoju! – spytala mniej surowo, a bardziej rozpaczliwie. – Wial tajfun czy szukalas czegos?

– Robilam porzadki w biurku – odparla Tereska niechetnie i nagle przypomniala sobie, ze szukala rekawiczek. – I w ogole w calym pokoju. Jeszcze nie skonczylam.

– Siekiera? – spytal niedowierzajaco dzielnicowy.

– Co? – zdziwila sie Tereska. – Dlaczego siekiera?

Okretka sie rowniez zdziwila i spojrzala na Tereske z zywym zainteresowaniem, bo przez caly czas o siekierze w ogole nie bylo mowy.

– To co ten topor robi u ciebie? – zdenerwowala sie pani Marta.

– Jaki topor? A, rabalam drzewo.

– Dziecko, wyjasnij nam to jakos dokladniej – poprosil zalosnie pan Kepinski, ktory wprawdzie postanowil sie nie wtracac, bedac zdania, ze do niego nalezy syn, z corka zas wspolny jezyk powinna znalezc matka, ale nie wytrzymal. – Rabalas drzewo w swoim pokoju? I co robi w lazience ta benzyna? I dlaczego zostawilas otwarte drzwi do ogrodu? Czy Okretka uciekla ci z ta kaszanka, a ty ja musialas gonic, czy co?

Indagacja Tereske nieco zdenerwowala. Gdyby nie obecnosc osob obcych, bedacych w dodatku przedstawicielami wladz panstwowych, odmowilaby calkowicie odpowiedzi na nietaktowne, natretne pytania i we wzgardliwym milczeniu udala sie do siebie. Nachalne pchanie sie z butami w intymne tajniki jej duszy bylo w najwyzszym stopniu obrzydliwe.

– Galaz z drzewa jest swiezo odlamana – powiedzial dzielnicowy. – Czy to tez pani?

– Tez ja – odparla Tereska rownoczesnie ze wstretem i z godnoscia. – Rabalam drzewo na podworzu. Siekiere widocznie przynioslam na gore przez pomylke. Benzyna mi sie wylala, jak sie mylam w lazience. Zapomnialam zamknac drzwi, wielkie rzeczy, kazdemu sie zdarza. W koncu nic sie nie stalo.

– Nie – powiedziala pani Marta z irytacja. – Rzeczywiscie, nic. Mogli nas tylko gruntownie okrasc. Moglismy dostac na widok tego domu ataku serca. Tego, oczywiscie, nie bierzesz pod uwage. Czy ja naprawde nie moge spokojnie wyjsc na kilka godzin?

– Dziecko, zrozum – powiedzial pospiesznie pan Kepinski, widzac, ze zanosi sie na wybuch konfliktow. – Myslelismy, ze cie ktos napadl, ze do domu wdarli sie bandyci i co najmniej cie porwali, drzwi otwarte, wszystko poprzewracano, a na domiar zlego ta siekiera! Czy ty mozesz sobie wyobrazic, jak sie twoja matka zdenerwowala? Na drugi raz nie zostawiaj na wierzchu takich morderczych narzedzi…

Tereska poczula sie gleboko zdegustowana. Co za idiotyzm, zeby ciagle zwracac uwage na jakies kretynskie drobiazgi! Przezyte dzisiaj, nieco zmacone, ale jednak pelne slodyczy szczescie nastrajalo ja jednakze lagodniej niz zwykle.

– No dobrze, juz dobrze – powiedziala niechetnie, ale ugodowo. – Raz mi sie zdarzylo i wiecej nie bede. Myslalam, ze zaraz wroce. Skad mialam wiedziec, ze macie taka zwyrodniala wyobraznie! Przynioslam kaszanke, zaraz posprzatam i bedzie spokoj.

Okretka patrzyla na Tereske w podziwie, a i z niejakim zalem, myslac, ze ona sama w zaden sposob nie zdolalaby zrobic tyle zamieszania w tak krotkim czasie i tak skromnymi srodkami. Pani Marta z wolna odzyskiwala rownowage. Pan Kepinski przepraszal dzielnicowego.

– Drobnostka – powiedzial dzielnicowy. – Dobrze, ze sie nic nie stalo. Nie ma pan sie czym przejmowac, sa gorsze dzieci. Ja sam ze strachem patrze, co z moich wyrosnie. Byle sie nie wdala w zle towarzystwo, to juz widze, ze wszystko bedzie w porzadku.

Okretka zaczela sie zegnac, dzielnicowy rowniez, przy czym z uwagi na dosc pozna pore zadecydowal, ze podwiezie dziewczynke do domu.

Na widok corki wysiadajacej z milicyjnego radiowozu pani Bukatowa chwycila sie za serce. Okretka nie uwazala za wlasciwe wtajemniczyc matke w prywatne sprawy przyjaciolki, gwaltowne pytania zbyla zatem informacja, ze milicje spotkala przypadkowo, co bylo prawda, i ze zostala odwieziona wylacznie przez uprzejmosc i troske, co rowniez bylo prawda.

– Nie wiem, co to jest – powiedziala w koncu pani Bukatowa z rezygnacja. – Ale ile razy jestescie razem z Tereska, zawsze potem zdarza sie cos dziwnego…

* * *

Nienawidze ich – myslala Tereska. – Nie moge na nich patrzec. Boze, jak ja ich potwornie nienawidze…

Byla to jedyna mysl, na jaka potrafila sie zdobyc, jedyna, jaka opetala chwilowo jej umysl, serce i dusze. Usilowala opancerzyc sie czyms w rodzaju muru, stanowiacego izolacje akustyczna, ale przez ten mur wciaz przedzieraly sie slowa i zdania, podsycajace plomien nienawisci.

Rodzina jadla kolacje. Przy stole siedzieli rodzice, babcia, Januszek i ciotka Magda, ktora przyszla z wizyta i dowiadywala sie, co slychac. Ciotka Magda byla najmlodsza z rodziny, miala 32 lata, twarz i figure gwiazdy filmowej i jej glownym zajeciem w zyciu bylo wychodzenie za maz i rozwodzenie sie. Obecnie miala czwartego meza, przy ktorym istniala szansa, ze zostanie na dluzej, w gre wchodzil bowiem Piotrus, liczacy sobie cztery lata. Ciotka Magda, zdaniem Tereski przygladala sie jej interesowala sie nia z zachlannoscia wrecz chorobliwa.

Opowiesc o strasznym wieczorze z toporem w roli glownej sprawila, ze Tereska stala sie nagle najbardziej atrakcyjnym tematem na swiecie. Mowa byla o wadach mlodosci, o lekkomyslnosci, nieodpowiedzialnosci i roztargnieniu, o karygodnej beztrosce i zagadkowych przyczynach bezmyslnego postepowania. Coz bowiem moglo powodowac Tereska, ze opuscila dom, pozostawiajac go na pastwe losu i w zgroze budzacym nieladzie? Co, u Boga Ojca jedynego, mogla myslec? I czy to mlodziez w ogole mysli…

Z punktu widzenia Tereski byl to sabat czarownic. Przypuszczenie, ze zapewne dzialalnosc jej jest wynikiem zakochania, wlasciwego wiekowi, wywolalo z jednej strony glupowate, poblazliwe, zaprawione odrobina niesmaku chichoty, z drugiej zas pelne zgorszenia potepienie. W tym wieku powinno sie uczyc, a nie myslec o glupstwach…

Pewnie – myslala z wsciekloscia Tereska. – Kochac sie nalezy na starosc, najlepiej po piecdziesiatce, najlepiej w ogole w trumnie… Stado polglowkow!

…Ta lekkomyslnosc i beztroska jest przerazajaca. Co z nich wyrosnie? Wszystkiego zadaja, uwazaja, ze maja same prawa i zadnych obowiazkow! Pijawki, pasozyty zerujace na starszym pokoleniu, egoisci…

– Hieny cmentarne… – wyrwalo sie Januszkowi.

Mlodszy brat Tereski siedzial caly czas cicho jak mysz pod miotla, nadzwyczajnie zadowolony, ze tym razem to nie on zostawil dom otwarty i porozsiewane wszedzie siekiery i nie jego obrabia swieta inkwizycja, swiadom przy tym, iz lada dzien wyjdzie na jaw dlug, ktory byl zmuszony zaciagnac na obozie i ktory ojciec bedzie musial zaplacic. Wowczas wsiada na niego i trzeba bedzie odcierpiec torture niezyciowego umoralniania za cene osiemdziesieciu siedmiu zlotych i piecdziesieciu groszy. Osiemdziesiat siedem zlotych i piecdziesiat groszy to nie jest godziwa suma za tyle bezsensownych udrek, ale coz poczac, skoro tak mu wyszlo. Z zalem pomyslal, ze trzeba bylo pozyczyc wiecej, ale przypomnial sobie, ze wiecej juz nikt nie mial.

6
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы