Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 58


Изменить размер шрифта:

58

– Lepiej bylo, zeby nas pomordowal?!

– No nie… Ale zamykac niedobrze, a przynajmniej trzeba bylo nie tak porzadnie. Juz by do tej pory sam wylazl i nie byloby klopotu.

– Moze wylazl… – powiedziala Tereska niepewnie.

– Ale juz i tak nic nie bede mowil, boscie zrobily dziesiec razy wiecej niz ja. Medal wam sie nalezy. Ze tez mnie tknelo, zeby tu przyjechac!

– A skad pan sie tu wlasciwie wzial?

– Balem sie, ze zrobicie co glupiego – wyznal Krzysztof Cegna po krotkim wahaniu. – Bylyscie wczoraj na Dworu Glownym… A dzisiaj przyszedl przemyt i wiadomo bylo, ze oni sie przy tym pokreca. Moglyscie sie na nich nadziac, wiec poszedlem sie dowiedziec, gdzie jestescie, i okazalo sie, ze pojechalyscie wlasnie tutaj, po drzewo. Zlapalem chlopakow z patrolu i namowilem ich, zeby tez tu pojechali, im bylo wszystko jedno, akurat nie mieli zadnych wezwan… O, jada!

W kilkanascie minut pozniej Tereska i Okretka, siedzac w samochodzie milicyjnym, w niejakim oddaleniu od zbojeckiej meliny, w napieciu oczekiwaly wiadomosci z placu boju. Razem z nimi siedzial major, milczacy i jakby czegos niezadowolony.

W podejrzanym budynku wciaz panowala cisza i spokoj. Okno w kuchni bylo nadal otwarte, drzwi komorki pod gankiem podparte dragiem, z wnetrza nie wydobywaly sie zadne odglosy, w piwnicy zas wisiala zamknieta klodka. Najwyrazniej w swiecie od godziny nic sie nie zmienilo, mieszkancy domu nie wrocili, a uwieziony bandzior poslusznie pozostawal w zamknieciu.

Major zastanawial sie krotka chwile.

– Nie da rady inaczej – mruknal. – Uwazac tu, czy nie wracaja. Tego z piwnicy zdjac i od razu do wozu. Piwnice otworzyc, okno zamknac, usunac slady. Idziemy! Szanowne obywatelki racza pozwolic…

Z bijacym sercem, zarazem przestrachem i niebotyczna satysfakcja, Tereska i Okretka znow wkroczyly na przeklete podworze.

– Tu… – zaczela Tereska.

– Zaraz! – przerwal major. – Najpierw zabierzemy tamtego. Odsuncie sie, nie wiadomo, co mu do glowy strzeli.

Dwoch milicjantow z pewnym wysilkiem wyszarpnelo podpierajacy drag, ktory, jak sie okazalo, wbity przez Okretke sila rozpaczy, trzymal na mur. Wyciagneli hak, zdjeli skobel i odskoczyli na boki, otwierajac drzwiczki.

– Rece do gory! – krzyknal jeden z nich. – Wylaz!

– Nie wyglupiaj sie – powiedzial ponuro bandzior, wylazac z komorki. – Juz myslalem, ze do konca zycia nie przyjdzie wam do lba, zeby mnie wywlec z tego grobowca. Co za bydle mnie tam zamknelo? O, przepraszam, obywatelu majorze…

– Stankowski, niech skonam! – jeknal jeden z towarzyszacych majorowi.

Major kiwnal filozoficznie glowa.

– A ja sie zastanawialem, co, u diabla, robi nasz wywiadowca. To jest ten bandyta, ktorego panie unieszkodliwily? Piekna akcja. Stankowski, jak wyscie mogli nawet nie zobaczyc, kto was zamyka?

„Bandzior”, wyraznie zaklopotany, stal na bacznosc.

– Przez zaskoczenie, obywatelu majorze. Zywego ducha tu nie bylo, jak podszedlem, ale wydawalo mi sie, ze w tej komorce cos sie rusza. Obejrzalem dookola, zajrzalem tutaj, akurat swiecilem sobie do srodka i bylem odwrocony tylem. Nic nawet slychac nie bylo, trzasnelo, zgrzytnelo i po krzyku. Te drzwiczki sa cholernie szczelne.

– A dlaczego was tu nie bylo, jak przyjechal samochod?

– Melduje, ze mialem meldunek, ze pojechali na Powsin, i obszedlem ogrody od tylu, zeby sprawdzic, czy nie podjada bocznymi drogami. Wrocilem, bo uslyszalem, ze cos warczy, ale jak doszedlem, to juz nikogo nie bylo. Warkot jeszcze bylo slychac, ale z daleka. Potem juz byla zupelna cisza.

– Moglismy tak jezdzic za nimi do sadnego dnia… No, niech panie teraz pokaza, gdzie ta dziura. I prosze mi juz wiecej nie lapac w pulapke funkcjonariuszy milicji.

Tereska i Okretka stracily glos juz od pierwszej chwili ukazania sie „bandziora”. Z pewnym trudem udalo im sie zachowac zdolnosc ruchu. Tereska podeszla do chodniczka przy scianie budynku i pokazala palcem. Pod trzecia kolejna, wskazywana przez nia plyta ukazala sie gleboka jama.

– Jak tam? – zainteresowal sie major. – W porzadku? Towar jest?

– Istny magazyn, obywatelu majorze. Az do lawy fundamentowej. Polaczenia z budynkiem nie ma, zwykly mur.

– Sprawdzcie wszystko i zjezdzac. Dziwie sie, ze tyle czasu tu spokoj. No, dosyc tych odkryc, wracamy…

Gdzies na marginesie oszolomienia Tereska uczynila spostrzezenie, ze cala akcja na podejrzanym podworzu odbywa sie niezwykle cicho i szybko. Zdawala sobie sprawe, ze przyjechalo tam przeciez kilka samochodow i mnostwo ludzi, i wszyscy ci ludzie gdzies znikneli, samochody zas rozproszyly sie po okolicznych zaulkach w sposob niepojety. Wraz z majorem dawalo sie zauwazyc nie wiecej niz piec osob, nie liczac wydobytego z kazamatow „bandziora”. Glosy brzmialy cicho, swiatlo blyskalo waskimi promieniami, oslonietymi ze wszystkich niepotrzebnych stron, i wlasciwie z odleglosci kilkunastu metrow mozna bylo w ogole nie zauwazyc, ze cokolwiek sie tam dzieje. Odchodzac w kierunku samochodu obejrzala sie i ujrzala dom, tak samo ciemny, cichy i spokojny jak przed godzina. W sercu jej zaczal sie legnac podziw, ktory dopomogl w odzyskaniu rownowagi do tego stopnia, ze przypomniala sobie o nieforemnej kupie, czekajacej na szosie.

– Ale my mamy te… – powiedziala niepewnie. – My nie mozemy… My musimy zabrac drewno…

– Jakie drewno? – spytal major ostro.

– Nasze… Zostalo na szosie… Mysmy tu przyjechaly po drewno.

Teraz dopiero major odwrocil sie do Krzysztofa Cegny z pytajacym wyrazem twarzy. Dotychczas prezentowal w stosunku do niego niepokojaca ozieblosc.

– Co to znaczy? – spytal. – One tu byly nie w porozumieniu z wami?

Krzysztof Cegna wyraznie poczul, ze jest to chwila dla jego zycia i kariery decydujaca. Juz wczesniej zorientowal sie, ze jest podejrzany o angazowanie na wlasna reke do wspolpracy osob postronnych, w dodatku nieletnich, i to podejrzenie niweczy wszelkie jego zaslugi. Zebral wszystkie sily duchowe i z nadzwyczajna bystroscia umyslu, zwiezle, jasno i zrozumiale zrelacjonowal wydarzenia.

Wyraz twarzy majora ulegl calkowitej odmianie.

– Czlowieku, jak ty masz takie szczescie… – powiedzial z zywym blyskiem w oku. – Jak ty tak zawsze bedziesz trafial w dziesiatke… No, to ja sie musze nad toba dobrze zastanowic!

* * *

– Przestan mylic – powiedziala Tereska surowo. – Eneasz mial syna Askaniusza i ojca Anchizesa, a nie odwrotnie. Swojego ojca, Anchizesa, wyniosl na plecach z plonacej Troi, a synek Askaniusz lecial obok. Prawdopodobnie ryczac baranim glosem.

– Te wszystkie imiona na A ciagle mi sie placza – odparla Okretka z niesmakiem. – Agamemnon, Alcybiades, Achilles, Achajowie, a jeszcze na domiar zlego Archimedes! I cala reszta!

– To tylko Grecja, nie przejmuj sie. Rzym operowal juz wieksza iloscia alfabetu.

– Aha. A Atylla?

– O Jezu, jeden Atylla, wielkie rzeczy, poza tym oszalalas chyba! Atylla to piaty wiek! Juz co jak co, ale jego chyba trudno z kims pomylic.

Obie siedzialy w pokoju Tereski i uczyly sie historii, Sarenka nie poprzestala bowiem na badaniu wiadomosci Tereski. Przy okazji znecala sie takze i nad Okretka, ktorej nauka tego przedmiotu w towarzystwie przyjaciolki przychodzila z wieksza latwoscia niz w samotnosci.

Przed ich nosem stal dowod wielkiego osiagniecia i nadzwyczajnego sukcesu. Imponujacych rozmiarow bukiet roz w pieciolitrowym sloju zdobil srodek biurka, przy czym sloj zostal uzyty, poniewaz w calym domu nie bylo dostatecznie wielkiego wazonu. Taki sam bukiet roz stal posrod kaktusow u Okretki.

Z kwiatami przybyl Krzysztof Cegna w tydzien zaledwie po akcji w Wilanowie. Promienial blaskiem szczescia i z wdziecznosci za pomoc zrelacjonowal im dalsze szczegoly likwidacji przemytniczej szajki. Tajemnica spokoju, panujacego tak dlugo w domostwie Salakrzaka-szalenca, wykryla sie jeszcze tegoz wieczoru i zaslugi, polozone przez Krzysztofa Cegne, przeszly najsmielsze oczekiwania.

58
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы