Выбери любимый жанр

Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna - Страница 10


Изменить размер шрифта:

10

– Chyba jestesmy slepe! – powiedziala nagle Tereska, zatrzymujac sie znacznie dalej, przy nastepnym narozniku ogrodzenia. – Spojrz, gdzie jestesmy!

Okretka niepewnie rozejrzala sie wokolo.

– Chyba juz nie ma sensu wracac do tramwaju? – powiedziala. – Do domu mamy blizej…

– O Boze, zaniewidzialas, czy co? Spojrz, co to jest!

– Siatka.

– A za ta siatka co?

– Zielen. A, ogrodki dzialkowe! Rzeczywiscie! Jak to, chcesz od razu?

– No pewnie, ze od razu! Skoro juz tu jestesmy, mozemy sprobowac. Mozemy sie przynajmniej dowiedziec, skad oni te rzeczy biora. Chodz!

Okretka wczepila sie w oczka siatki wszystkimi dziesiecioma palcami.

– Poczekaj – powiedziala nerwowo. – Ja tak nie moge od razu. Zaskoczylas mnie. Musze sie jakos nastawic duchowo.

Tereska pociagnela ja stanowczo za soba.

– Jestes nastawiona juz od rana, od pierwszej lekcji. Kiedys trzeba zaczac.

Okretka przytrzymala sie siatki w nastepnym miejscu.

– Tu nic nie widac – zaprotestowala. – Nic takiego tu nie rosnie. To musi byc szkolka… Twoj ojciec… Mowilas, ze kiedys przywozil…

– Zwariowalas, jaka szkolka na dzialkach! Odczep sie od tej siatki! Moj ojciec przywiozl, owszem, prawie dwadziescia lat temu, raz a dobrze, od jednego znajomego z Bledowa i posadzil, i koniec. Powiem ci prawde. Ja wiem, jak to sie sadzi, jak to wyglada, wiem, mam na mysli te mlode drzewka, w ogole prawie wszystko wiem, co potem, tylko nie mam pojecia, skad to sie bierze. Ci ludzie tutaj skads brali i sadzili pozniej niz moj ojciec i powinni wiedziec. Mozliwe, ze sami maja gdzies w glebi…

Okretka wszelkimi silami starala sie pozostac przyczepiona do siatki na zawsze.

– Ale to nie teraz! Sluchaj, po obiedzie… O tej porze nikogo tu nie ma. Ja nie moge zaczynac tak od razu, bez zadnego zastanowienia! I w ogole nie ma furtki!

– Gdzies musi byc furtka. Chodzze, do licha, przeciez nas nie pogryza! Obejdziemy dookola i znajdziemy!

Okretka dala sie powlec wzdluz ogrodzenia, w glebi duszy zywiac absurdalna nadzieje, ze furtki w ogole nie bedzie. Nigdzie. Na teren dzialek nie da sie wejsc, z zewnatrz nikogo nie zobacza i ta straszliwa, tak potwornie energiczna Tereska da jej spokoj przynajmniej na dzis. Zaczna od jutra albo od pojutrza i Okretka zdola sie jakos przez ten czas pogodzic z mysla, ze trzeba bedzie zaczepiac calkowicie obcych ludzi w takim kretynskim celu… Okretka z natury byla raczej niesmiala, a w obliczu zaistnialej sytuacji czula sie bardziej niesmiala niz kiedykolwiek.

Tereske pchala do natychmiastowego dzialania mysl o Bogusiu, na ktorego pozniej musiala przeciez czekac. Im szybciej zalatwia te cala prace spoleczna, tym lepiej. Pedzila wzdluz siatki, ciagnac za soba opierajaca sie Okretke.

Furtki jakos nigdzie nie bylo. Za nastepnym naroznikiem ukazala sie brama, zamknieta na glucho i robiaca wrazenie rzadko otwieranej. Innego wejscia w perspektywie ulicy nie dawalo sie dostrzec, wokol bylo pusto, cicho i spokojnie.

– To na nic – powiedziala stanowczo Tereska, zatrzymujac sie przy bramie. – W ten sposob bedziemy lataly dookola do dnia sadu ostatecznego. Nie mam na to czasu. Przelazimy gora.

– Zwariowalas! – zaprotestowala Okretka. – Jeszcze nas kto zlapie! Pomysli, ze chcemy cos ukrasc!

– Nikt nas nie zlapie, bo nie bedziemy uciekac. A w ogole kto kradnie w bialy dzien?! Jak sie kto pokaze, wytlumaczymy, o co chodzi. Wygladamy przyzwoicie, a dzielnicowy mnie zna. Ciebie tez zna. A w ogole daj Boze, zeby sie kto pokazal, bo w koncu musimy przeciez z kims porozmawiac. Ta brama jest bardzo wygodna. Wlazimy!

Okretka zaniechala beznadziejnych protestow. Zaden istotny argument nie przychodzil jej do glowy. Tereska wspiela sie na slupek przy bramie, wrzucila do srodka swoja teczke, po czym to samo uczynila z teczka Okretki.

– Teraz juz przepadlo, musimy tam wejsc – oswiadczyla stanowczo i Okretka z rozpacza przyznala jej racje.

– Tylko tego brakuje, zeby wlasnie w tej chwili nas tu kto przepedzil – powiedziala niespokojnie. – My tu, a teczki tam…

Po paru minutach obie byly juz tam, gdzie teczki. Przelazenie przez brame zaopatrzona w liczne sztaby, zamki i zawiasy nie bylo dla nich niczym szczegolnym i nie przedstawialo najmniejszych trudnosci. Wrzesniowe slonce oswietlalo przesliczny, kolorowy pejzaz, trwajacy w nieruchomej ciszy. Chwile postaly, rozgladajac sie dookola, po czym, mimo woli, ruszyly przed siebie ostroznie i na palcach.

– Zywego ducha nie ma – szepnela z dezaprobata Okretka.

– Cicho – odszepnela Tereska. – Tam ktos jest…

O dwie dzialki dalej, miedzy krzewami, cos sie poruszylo i dobiegl stamtad niewyrazny dzwiek ludzkiego glosu. Panujace wokol milczenie i bezruch sprawily, ze zaklocenie tej slonecznej, cieplej, rozleniwionej ciszy wydalo im sie nagle czyms w rodzaju nietaktownej niegrzecznosci. Rownoczesnie ow oddalony dzwiek uczynil na nich wrazenie czegos przytlumionego, tajemniczego, czegos, co nakazywalo ostroznosc. Wyobraznia Tereski ukazala jej nieco metny obraz szepczacej do siebie szajki spiskowcow i kazala wstrzymac oddech. Okretka oczyma duszy nie ogladala zadnych obrazow i nic nie myslala, ale po plecach, nie wiadomo dlaczego, przelecial jej znienacka dziwny dreszcz. Obie zwolnily kroku, skradajac sie na palcach trawiastym skrajem sciezki.

Po kilkudziesieciu metrach, skradajac sie coraz wolniej i coraz ostrozniej, zblizyly sie do jedynej zaludnionej dzialki i ujrzaly na niej trzech facetow. Jeden z nich, w szortach i bez koszuli, kopal grzadke. Drugi, widoczny od tylu, siedzial na niskim stoleczku, ubrany byl w normalne spodnie i koszulke polo i przepasany plachta, do ktorej luskal straczki. Trzeci, rozebrany do pasa, ale za to w krawacie na szyi, siedzial na lawce przy stole pod drzewem, przed soba mial porozkladane jakies papiery i cos w nich notowal. Wszedzie wokol nich obficie porozstawiane byly butelki z piwem.

Glosy dobiegaly wyrazniej.

– …trzasniesz go zderzakiem, dobra, przejedziesz go, ale on moze wyzyc – mowil luskajacy straczki z wyraznym niezadowoleniem. – Wyskoczysz, zeby go dobic, czy jak?

– Cofne i przejade drugi raz – odparl siedzacy przy stole. – Rusze i przejade trzeci…

– Aha. I jak dlugo bedziesz tak ryczal silnikiem, halasowal i uprawial te jazde terenowa po przeszkodach? Latarnie swieca, ktos cie moze zobaczyc, za duze ryzyko.

– Mozemy przeniesc akcje na pozniejsza godzine. Ludzie spia.

– Ktos moze cierpiec na bezsennosc…

– No to co, mam go zostawic przy zyciu? – zniecierpliwil sie ten przy stole. – Przeciez musze go utluc! Zakladamy, ze nikt nie cierpi na bezsennosc…

– Zalozenie nieuzasadnione. Rzecz w tym, ze trzeba wykombinowac najpewniejszy i najbezpieczniejszy sposob. Nie moga cie zlapac i w ogole nie pada na ciebie zadne podejrzenie!

– Mowilem wam – powiedzial ten, ktory kopal grzadke i dotychczas sie nie wtracal. – To nie jest dobre miejsce…

Przestal kopac, wyprostowal sie, odwrocil i nagle urwal. Ujrzal Tereske z Okretka, znieruchomiale, stojace po drugiej strome niskiej, siegajacej kolan siatki ogrodzenia. Przez chwile w milczeniu przygladali sie sobie nawzajem. Dwaj pozostali faceci spojrzeli w kierunku jego wzroku i rowniez zamarli w bezruchu, dosc bezmyslnie wpatrujac sie w audytorium.

Tereska i Okretka wrosly w sciezke. Tresc zaslyszanej rozmowy docierala do nich stopniowo, niczym narastajacy huk gromu z jasnego nieba; Okretce zaskoczenie i przerazenie odebralo wszelka zdolnosc ruchu, glos i mozliwosc myslenia. Tereska z pewnym trudem uswiadomila sobie, co sie stalo. Przypadkowo staly sie swiadkami planowania zbrodni i ci trzej ludzie, mordercy wygladajacy nad wyraz podejrzanie, zorientowali sie, ze one slyszaly. Powinny natychmiast uciec, moze nie dogonia, ale to na nic, widzieli je przeciez, caly czas na nie patrza i widza, zapamietaja je niewatpliwie i predzej czy pozniej – dopadna. Trzeba podstepem, wykrecic kota ogonem.

10
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Chmielewska Joanna - Zwyczajne zycie Zwyczajne zycie
Мир литературы