Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 35
- Предыдущая
- 35/36
- Следующая
– To bardzo blisko! – wyjasnil. – Zaraz panu pokaze droge… niech pan idzie!
Szlismy obok siebie, raz po raz spogladal na mnie badawczo, wreszcie zapytal:
– Pan przyjezdny? Tak? Od razu myslalem, ze nietutejszy! U nas to wszyscy znaja ten dom…
– Ta pani jest tu taka popularna?
– Ta pani? Nie! Ten dom. Tam, panie, straszy… Ludzie mowia, ze straszy, ja nie wiem! Ja musze ludzi pilnowac, nie duchow… – westchnal – duch to sobie podskoczy, podskoczy i czesc! Z ludzmi ciezej… Pojdzie pan prosto ta ulica, o ta! Potem skreci pan w pierwsza na lewo, tam tylko jeden dom ma ogrodek, to wlasnie ten, w ktorym straszy, piecdziesiat cztery!
Bez trudu znalazlem dom z ogrodkiem i przez chwile stalem przed nim niezdecydowany. Mialem za soba kilka godzin spedzonych w pociagu, wypelnionych jedynie rozmyslaniem, klasyfikacja faktow i zdarzen, tak abym mogl stanac przed tymi drzwiami calkowicie pewien, ze uda mi sie jasno wylozyc przyczyny swojej tu obecnosci. A teraz ociagalem sie z wejsciem. Kot miauczal rozdzierajaco po drugiej stronie ulicy, z otwartych okien sasiedniego domu dobiegala spokojna muzyka. Poza tym – cisza. W ciszy czlowiek dokladniej chwyta wszystkie warianty wlasnych rozterek i niepokojow. Trudniej mu podjac decyzje i to, co uwazal juz za rozstrzygniete, znowu zaczyna rozmieniac na drobne. Od sciezki wiodacej do drzwi wejsciowych dzielila mnie juz tylko zelazna, wysoka furtka. Oparty o nia, uwolniony od cienia – zawahalem sie.
Bo jakiez, u diabla, mam prawo zmuszac dziewczyne do milosci? Nie ma takiego prawa i nie moge go wymyslic tylko dlatego, ze jest mi w tej chwili potrzebne! A to, co chce zrobic, czy nie jest w pewnym sensie presja? Znalezc sojusznika i wykorzystac jego wplywy? Co w tym jest, ze wiecznie szukam mediatorow? Najpierw Wojtek Ligota, a teraz znowu chce stukac do tych drzwi? Tchorzostwo? Ucieczka przed odpowiedzialnoscia? Przeciez moglbym pojsc do niej sam, zobaczyc, przekonac sie, czy zechce sluchac moich wlasnych wyjasnien? Kiedy kapitan Ligota zapytal mnie wczorajszego wieczoru: "Dlaczego nie sprobujesz najprostszej drogi?" – potrafilem tylko glupio wpatrywac sie w sufit i milczec jak pien. Dlaczego zawsze musze kluczyc, szukac skomplikowanych drog, gmatwac, taic? Czy doprawdy nie byloby lepiej przyczepic do siebie te etykiete: zrobilem to i to, patrzcie, ludzie, i uwierzcie, ze potrafilem zawrocic w polowie slepej ulicy? Tak, jak twierdzi Hieronim, ze powinienem postapic? A ja sie tak piekielnie balem ucieczki Mady od ryzyka, ze w koncu zmusilem ja do ryzykowania wbrew jej wiedzy. Kompletnie po swinsku. To zrozumiale, ze ona nie chce teraz o mnie slyszec! Jak muzyka falszywie brzmi, to sie po prostu przekreca galke i wtedy ma sie spokoj. Nic nie swidruje w uszach. No, dobra, ale przeciez w pewnej chwili orkiestra moze zagrac prawidlowo i nie wie sie o tym! Musze wracac! – zdecydowalem nie ruszajac sie z miejsca. Z glebi ulicy zblizala sie w moja strone niewysoka, drobna kobieta. Zwolnila, kiedy zauwazyla, ze stoje oparty o furtke, ale odleglosc miedzy nami malala ciagle i wreszcie dojrzalem na wprost siebie duze, niebieskie oczy, moze nieco jasniejsze, moze nieco zwezone krotkowzrocznoscia, ale podobnie wyraziste i zaczepne jak oczy Mady.
– A pan na kogo tu czeka? – zapytala podniesionym glosem. – Na mnie?
– Byc moze… – odparlem.
– Co to znaczy: byc moze? Na mnie czy nie na mnie? Wyprostowala sie energicznie i ciagnela zywo:
– Bo jezeli na mnie, to slucham, o co chodzi? A jezeli nie na mnie, to… to, prosze stad odejsc! Musze otworzyc furtke…
Odsunalem sie, udostepniajac jej klamke.
– Jezeli pani jest babcia Emilia, to rzeczywiscie czekam na pania… – powiedzialem i uklonilem sie.
– Babcia Emilia? – powtorzyla z wyrazna konsternacja. – A, tak! Zgadza sie! A kim pan jest?
Przedstawilem sie.
– Nic mi to nie mowi! – powiedziala sciagajac brwi.- Absolutnie nic!
Tym razem mnie ogarnelo zdumienie. A wiec Mada je nie powiedziala. Dlaczego? Czyzby sie bala, ze oslawiona przez nia sprawiedliwosc babci Emilii zgotuje w odpowiedzi na te zwierzenia jedynie solidna reprymende? A moze juz w czasie swiat czula, ze jej uczucie do mnie chwieje sie w posadach?
– Mowie panu, ze pana nazwisko nic mi nie wyjasnia!- glos babci Emilii wtargnal w moje chaotyczne rozmyslania. – Moze pan powie wreszcie, o co chodzi?
– Przyjechalem z Warszawy.
– No to pieknie! I po co pan przyjechal?
– Wlasciwie to… chcialbym… chcialbym pani cos powiedziec…
– Wszystko to jest jakies bardzo dziwne… no, prosze, prosze! Niech pan mowi – zaproponowala bez entuzjazmu.
– Jestem kolega pani wnuczki, Mady…
Uniosla lekko glowe i zobaczylem w jej oczach, zwezonych naglym zastanowieniem, jakby blysk przypomnienia.
– Marcin… – powtorzyla moje imie – zaraz, zaraz… ach tak! Czy to od pana matki Magdusia dostala taki piekny upominek?
– Dostala od niej lancuszek z nefrytem. Jezeli to moze stac sie dla mnie jakas wizytowka…
– No… prosze cie bardzo, wejdz, Marcinie… – powiedziala babcia Emilia kladac dlon na klamce zelaznej furtki.
W milczeniu przeszlismy niedluga sciezke. Babcia otworzyla drzwi.
– Ciemno tu, ale ja zaraz zapale swiatlo! Uwazaj, bo tu z brzegu stoi drewniana skrzynka, mozesz sie potknac!
Zabrzmialo to swojsko i przywrocilo mi troche swobody.
– Ja wiem, ze pani moze byc bardzo zaskoczona moim przyjazdem i przepraszam najmocniej! Tak sie jednak zlozylo, ze chcialbym pani opowiedziec pewna historie, dosc skomplikowana historie, w ktora uwiklalem siebie i Made…
– O! – odwrocila sie w moja strone z przestrachem. – Czy cos sie stalo? Cos zlego?
– Nie! – uspokoilem ja. – W kazdym razie na pewno nic z tych rzeczy, ktore moglyby pania jakos zaniepokoic! Po prostu… Mada opowiadala mi zawsze, ze jest pani dla niej najwyzszym autorytetem i najsprawiedliwszym sedzia. Poczatkowo chcialem pania prosic o pewnego rodzaju wstawiennictwo, ale po drodze zmienilem zamiar… Gdyby nie to, ze zaskoczyla mnie pani swoim powrotem, chyba w ogole nie wszedlbym tutaj… Ale skoro juz jestem, moze zgodzi sie pani zostac takze i moim sedzia?
– Przejdziemy do pokoju, dobrze? I zanim wyjasnisz mi wszystko, zrobie herbaty. Wygladasz marnie, moj chlopcze. Usiadz tu i poczekaj, ja zaraz wroce!
Nie czekalem dlugo. Juz po chwili babcia Emilia zjawila sie z taca, na ktorej niosla oprocz herbaty talerzyk z kanapkami.
– Zjedz, dobrze?
Przygladala mi sie uwaznie, z usmiechem serdecznym i moze nawet poblazliwym. Ale w jej spojrzeniu byla latwo dostrzegalna przenikliwosc i gotowosc do wyciagania wnioskow, nie tylko z moich slow, ale i z gestow, odruchow, ze sposobu bycia. I kiedy jadlem teraz kanapki z wedlina siedzac przy okraglym stoliku w pokoju babci Emilii, przypominaly mi sie znowu slowa Mady, ktorymi opisywala mi kiedys te srebrnowlosa pania:
"Kiedy mi sie czasem przyglada, widze na jej twarzy cos w rodzaju chytrego usmieszku fakira! Znasz te sztuczki? Sadzisz, ze twoja kieszen jest pusta, a fakir patrzy na nia i usmiecha sie chytrze, bo wie lepiej od ciebie, co w niej masz! I rzeczywiscie! Potrafi ci z niej wyjac pietnascie chustek do nosa, cztery kroliki i dwa kanarki! Podobnie rzecz ma sie z babcia Emilia…"
Zastanawialem sie, co tez babcia Emilia wyjmie z mojej kieszeni? Ona, sadze, zastanawiala sie nad tym samym.
– Slucham cie, moj drogi! – Zapytala, kiedy skonczylem jesc. – Co to za sprawy, z ktorymi chcesz mnie zapoznac?
Nie odpowiedzialem od razu. Trudno mi bylo znalezc poczatek tego wszystkiego, co zaistnialo miedzy Mada a mna, bo po raz pierwszy nie od Romana i Marioli mialem zaczac opowiadanie o najwazniejszych dla mnie sprawach.
– Widze, ze jednak trudno ci mowic? Ale sprobuj, Marcin, sprobuj od obojetnego miejsca, pozniej dopowiemy sobie, jezeli bedzie cos niejasnego! – zaproponowala nagle babcia Emilia.
W jej spojrzeniu widac bylo oprocz zaciekawienia: zyczliwosci chec zrozumienia i przyjscia mi z pomoca.
- Предыдущая
- 35/36
- Следующая