Выбери любимый жанр

Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 24


Изменить размер шрифта:

24

– Na pewno!

– Mama chce, zebym kupila granatowa, jak ty myslisz? Ja bym wolala popielata!

– Popielata? Skad! Kup granatowa!

– Lizus!

– Nie! – obruszyl sie. – Tylko granatowa jest bardziej elegancka! Jakis wisior do tego i wyglada! Pojedziesz sobie w tej granatowej czy popielatej, a mnie bedzie i pusto!

– Tylko tydzien, Marcin…

– Az tydzien!

Ktoregos popoludnia wyszlysmy z mama, aby dokonac wreszcie zakupu. Chaotycznie nurzalam sie we wszystkich odcieniach szarego, zgnilozielonego i brazu. To nieprawda, ze w granatowym bylo mi najlepiej. Wybralam go, bo Marcin tego chcial.

– No! Nareszcie zmadrzalas na tyle, ze sluchasz, kiedy ci dobrze radze! – ucieszyla sie mama. Wyjezdzaly z Alusia do Wisly na jeden dzien przed koncem zajec w szkole i przed moja wyprawa do babci. Poznym wieczorem odprowadzilam je na dworzec. Jechaly sypialnym, wiec bez klopotu zainstalowalysmy Alke na dolnym miejscu. Mama, jak zwykle w czasie podrozy, czula sie nieszczesliwa. Zawsze pelna obaw, ze cos zgubi, ze nie wysiadzie na odpowiedniej stacji, ze ma zle bilety.

– Wyjdz na peron, Mada, bo pociag ruszy i zostaniesz!

– Jest jeszcze duzo czasu, mamo!

– Wysiadz, blagam cie!

Stalam wiec na peronie i czekalam na odjazd pociagu. Mama otworzyla okno.

– Pani Ewa chciala sie toba zajac przez te dwa dni, Mada, ale pomyslalam, ze nie masz trzech lat i jestes dostatecznie odpowiedzialna!

Wiedzialam, ze nie obejdzie sie bez przestrog. Widac mama miala zamiar darowac mi je tym razem, ale zalamala sie w ostatnim momencie.

– Mam do ciebie zaufanie… – wykrztusila jeszcze patrzac na mnie proszaco.

– Bardzo sie ciesze, mamo! Mozesz jechac zupelnie spokojnie! Nic tu nie narozrabiam!

– No! Mam nadzieje!

Pociag ruszyl, odczekalam, pomachalam i z uczuciem odprezenia skierowalam sie do wyjscia. W domu czekal na mnie balagan i nie dokonczone wypracowanie z polskiego. Wojowalam z tym wszystkim do pierwszej w nocy i nastepnego dnia obudzilam sie chyba w polowie trzeciej lekcji. Nie bylo juz sensu isc do szkoly.

"Pieknie sie zaczyna…" – pomyslalam.

W ten sposob nie spotkalam Marcina rano i postanowilam zadzwonic do niego w porze obiadowej. Nie lubilam tego strasznie i telefonowalam tam tylko w wyjatkowych wypadkach. Wieczorem chcialam pojsc z nim film z Doris Day, wiec musialam jakos go zlapac. Ali wczesnym popoludniem zjawil sie u mnie razem z Wojtkiem Ligota.

– No, widzisz! Zyje! – zawolal Wojtek, kiedy otworzylam im drzwi. – On sie juz bal, ze zastaniemy twoje zwloki!

– Co sie z toba dzieje? – Marcin stal w otwartych drzwiach.

– Nic sie nie dzieje, zaspalam! Czemu nie wejdziecie?

– Musze byc w domu na druga, obiad przeciez. Co robimy po poludniu?

Umowilismy sie do kina. Wojtek nie mogl z nami pojsc.

– Nie moge! Dzis sa imieniny mojej matki, bede za kelnera!

Poszlismy sami. Wracajac musialam kupic cos na kolacje. Wstapilismy do Samu.

– Ten chleb? – skrzywil sie Marcin. – Ja wole zakopianski…

– Ale ja dla siebie kupuje!

– Naprawde nie moge zjesc z toba kolacji? -

Marcin popatrzyl na mnie blagalnym wzrokiem.

– Moglbys, ale co mam zrobic z moimi zasadami?

– Zjedza razem z nami! Kupie dla nich topionego sera… jaki one wola? Tylzycki czy ementaler?

– Ementaler…

Wrzucil do koszyka dwie kostki sera, a ja dolozylam zakopianski chleb.

– Poczekaj jeszcze chwile… – zatrzymal mnie, kiedy chcialam isc w kierunku kasy.

Wyjal z kieszeni troche drobnych. Policzyl.

– Wystarczy… – mruknal i wzial z polki mala torebke marago.

Otwieralam drzwi mieszkania z dziwnym uczuciem niepewnosci i zadowolenia jednoczesnie. Bylismy glodni i zaraz zabralam sie do szykowania kolacji.

– Pomoge ci! – zaofiarowal sie Marcin.

– Mozesz pokroic chleb i naszykowac szklanki.

Nakrylam do stolu i kiedy stawialam na obrusie dwa nakrycia, przypomnialy mi sie moje wieczory, kiedy moglam jedynie marzyc o Marcinie, kiedy nalewalam dwie szklanki herbaty, z ktorych jedna pozostawala zawsze nie wypita! A teraz Marcin tu byl. Czy wszystkie moje marzenia maja sie spelnic? Czy bedziemy mieli kiedys wlasny dom, on i ja?

– Czy mozna juz nalewac herbate, laskawa pani? – wolal z kuchni.- Co ty tam robisz tak dlugo?

– Marze! Nie moge sobie pomarzyc spokojnie!?

– Mozesz! – zezwolil uprzejmie, stajac w drzwiach pokoju.

Oparl sie o framuge i patrzyl na mnie z tym swoimi usmieszkiem, niedalekim od drwiny. Rozumialam teraz ten usmiech i lubilam go.

– Przeszkadzasz mi, kiedy tu stoisz, nie moge marzyc porzadnie! Zaraz mi sie wszystko myli…

– Ale ja ci sie nie myle? Z nikim?

– Ty mi sie nie mylisz…

– Nigdy ci sie nie pomyle?

– Nigdy…

– Jak tak, to nalewam herbate!

Dlugo nie przychodzil z kuchni. Kiedy zajrzalam tam, stal posrodku, ze zwieszonymi rekoma i niewidzacym wzrokiem skierowanym na puste szklanki. Podeszlam blizej.

– Marcin… – zamruczalam przytulajac policzek do jego ramienia.

– Co, kochanie? – spytal machinalnie.

– Dlaczego jestes smutny?

– Nie jestem… tak sobie stalem i myslalem!

– O czym?

Nie odpowiedzial mi. Stanal przy oknie i mazal cos palcem po niezbyt czystej szybie. Sama nalalam herbate.

– Podejdz tu do mnie… – poprosil. Stanelam obok niego.

– Przeczytaj sobie, co wymyslilem!

Spojrzalam na szybe. Rozesmialam sie.,

– Och, ty niemadry… chodz na kolacje, bo mi tu zemrzesz z glodu!

Apetyty mielismy nieziemskie. Bylo mi cudownie z Marcinem.

– Pozniej zrobimy sobie marago i posluchamy radia! – zaplanowalam. – Za dziesiec minut zacznie sie program rozrywkowy! Ale przed tym musze ci cos pokazac! – Zostawilam Marcina siedzacego przy stole i poszlam do pokoju mamy. Wyjelam z szafy swoja jerseyowa sukienke, przebralam sie w nia.

– Marcin! – zawolalam. – Chodz, zobacz!

– Granatowa! – ucieszyl sie. – No i widzisz, jak swietnie wyglada? Doskonale! Odwroc sie… sliczna…!

Podszedl blizej.

– Bardzo mi sie podoba! Czy moge ja przytulic?

Moje zasady, nasycone ementalerem, zdrzemnely sie na chwile. Obudzilam je z trudem. Marcin ogarnal mnie ramieniem i pomalu przeszlismy do mojego pokoju. Usiedlismy na tapczanie. Wlaczylam radio.

– Dobrze mi jest z toba… – mowil Marcin cichutko i rozwlekle – genialnie po prostu! Kocham w tobie wszystko! Twoje oczy, twoj usmiech, twoj upor, kazda zakladke jerseyowej sukienki…

To byly slowa banalne i zwykle. Wiedzialam jednak, ze uczucie nie bylo dla Marcina najprostsze.

Wyszedl ode mnie o jedenastej, przerazony ta pozna pora.

– No! Mama tam znowu szaleje… nie przypuszczalem, ze jest tak pozno!

Moj pociag odchodzil nastepnego dnia z samego rana.

Przyjde na dworzec obiecal mi Marcin. – Przyniose ci "Przekroj" i ostatnia ksiazke Bratnego.

Kiedy wyszedl, sprzatnelam po kolacji i zabralam sie do pakowania walizki. Mama zostawila mi najlepsza. Kiedy ja otworzylam, zobaczylam lezaca na dnie duza kolorowa kosmetyczke, te, o ktorej marzylam od dawna! Mama! Otworzylam suwak i zajrzalam do srodka. Znalazlam tam zuzyta do polowy kredke do ust! Jasnorozowa pomadke mamy, ktorej ostatnio pozwalala mi uzywac w czasie swiat albo w niedziele, jezeli spedzalysmy ja w domu. Poczulam sie pasowana na rycerza.

– Mama! Jestes nadzwyczajna! – powiedzialam polglosem.

Zabieralam ze soba wszystkie najlepsze ciuchy: niemiecka pizame, ktora przywiozla mi z Lipska pani Ewa, komplet nylonowej bielizny w paseczki – prezent gwiazdkowy od babci Emilii, ponczochy bez szwu, ktore mama wyjela dla mnie ze swojego zelaznego zapasu. Nigdy jeszcze zadna moja walizka nie wygladala tak uroczo! Z przyjemnoscia zagladalam do jej wnetrza i zalowalam, ze ojca nie bedzie jeszcze u babci, kiedy zaczne wyjmowac swoje rzeczy po przyjezdzie. Babcia oczekiwala go dopiero nastepnego dnia. Zanim polozylam sie spac, starannie przytrzymalam klipsami fryzurke, ktora poprzedniego dnia wyczarowal na mojej glowie mamy fryzjer. Przetrwala szczesliwie do rana. Wyszlam z domu dosc wczesnie. Byla piekna pogoda, chlodny poranek i blekitne niebo naladowaly mnie radosna energia. A jeszcze tam na dworcu czekal na mnie moj Marcin! Moj Marcin!

24
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Siesicka Krystyna - Zapalka Na Zakrecie Zapalka Na Zakrecie
Мир литературы