Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna - Страница 17
- Предыдущая
- 17/36
- Следующая
– Co dostalas ze sprawdzianu z matmy?
– Troje… – przyznawalam niechetnie.
– Oj, Mada – martwil sie – to fatalnie!
– A co ty dostales ze swojego?
– Cztery plus.
– No tak… – mowilam nieoglednie – ale tobie jest
latwiej, przerabiasz to drugi raz!
– Moze… – odpowiadal niepewnie – tak… chyba masz racje… ale czy jest mi latwiej, tego nie wiem! Chwilami jest mi bardzo ciezko. Mam przeciez… mam przeciez psychiczne obciazenia! – usmiechal sie smutno
i zaraz robil unik:
– Za to wygladasz dzis na piatke z plusem! Masz sliczne wlosy!
– Mylam wczoraj.
– Jak?
– Co jak?
– Zwyczajnie: opowiedz mi, jak myjesz glowe.
– No… puszczam ciepla wode, mocze wlosy, skrapiam szamponem…
– Z tubki czy z buteleczki?
– Z buteleczki!
– Aha… i co dalej?
– Marcin!
– No, mow, mow! To jest wazne!
– Wazne? Ale po co? Dlaczego?
– Takie szczegoly sa bardzo wazne, Mada! Nastepnym razem, kiedy powiesz mi: "Dzis wieczorem bede myla glowe!", to bedzie tak, jakbym przy tym byl. Tylko zamkne oczy i zaraz zobacze, jak puszczasz ciepla wode, zwilzasz wlosy, potrzasasz buteleczka, zeby skropic je szamponem… co dalej?
– Przez chwile spieniam szampon pocierajac wlosy rekoma… Marcin, zdumiewasz mnie!
– Kocham cie. Czy to ci sie wydaje zdumiewajace?
Tak, chwilami zdawalo mi sie zdumiewajace. Prawie wszystkie dziewczeta z mojej klasy mialy swoich chlopcow, ktorzy takze zapewniali je o swoim uczuciu. Opowiadaly o tym, przechwalaly sie. Ja nie umialam powtarzac wyznan Marcina. Byly moja wylaczna wlasnoscia, ktora nie chcialam sie z nikim dzielic. Moglam natomiast porownywac je z relacjami dziewczat. Na tym tle Marcin zadziwial mnie swoja subtelnoscia. Bylam szczesliwa. Tak, w grudniu bylam szczesliwa. W kazda niedziele przyjezdzala do nas pani Ewa z Olem. Nie ukrywalam przed mama, ze perspektywa ich wizyty zawsze mnie cieszyla. Ach, nawet zbyt gorliwie dopytywalam sie, czy przyjada na pewno, o ktorej, na jak dlugo! Mama, oczywiscie, wyciagala bledne wnioski. Szybko doszla do przekonania, ze kocham sie w Olu. Bylo to dla mnie bardzo wygodne, poniewaz odwracalo jej uwage od Marcina. Nie przypuszczala nawet, ze ta historia, z ktorej niegdys usilowala mnie leczyc aspiryna, ma swoj ciag dalszy!
Olo obserwowal to i potepial.
– Nie rozumiem, jak mozesz wiecznie cos przed mama ukrywac! Przeciez ukrywa sie tylko to, o czym czlowiek wie, ze jest zle!
– Nie tylko! Mama jest do Marcina uprzedzona!
– Ja tez jestem do niego uprzedzony! Powaznie, Mada! Ty uwazaj! On ciebie tak czaruje, czaruje, a w tym wszystkim jest cos, co mi sie diabelnie nie podoba! I z czym sobie w koncu nie bedziesz umiala poradzic!
– Och! Nie mam dwoch lat!
– Instynkt samozachowawczy budzi sie w czlowieku dosc pozno. Obawiam sie, ze w tobie spi jeszcze jak susel.
– Pleciesz!
– Niech ci bedzie, ze plote! Ja wiem swoje!
– Sluchaj, Olu, a jaki ty jestes dla Hanki?
– Taki sam jak Marcin dla ciebie. Ale Hanka wie o mnie wszystko, niczego przed nia nie ukrywam! Nie mozesz zatem porownywac mnie i Marcina.
Marcin byl dla mnie dobry i Olo byl dobry dla Hanki. Moze i inni chlopcy sa dobrzy dla swoich dziewczat? A one zmyslaja tylko te swoje bajki, bo po prostu wstydza sie dobroci? Zastanawialam sie nad tym czesto, ale nigdy nie potrafilam zrozumiec, dlaczego wlasciwie dobroc wyszla z mody?
– Dobroci sie teraz nie nosi, prawda Olu?
– Uhm… wiecej nawet! Uwaza sie ja za cos nieprzyzwoitego, nie sadzisz? – Olo zastanowil sie. – Dobroc stala sie czyms tak kompromitujacym, jak zle prowadzenie!
Olo gleboko wciagnal powietrze. Z kuchni dochodzil zapach wanilii. Tego wieczoru nasze mamy piekly swiateczne ciasta. Mama nigdy nie angazowala Alusi i mnie w sprawy wiary. Traktowala to raczej bagatelnie. Poddawala sie za to bezapelacyjnie urokom tradycji i umiala nas tym zarazic. I tak, na naszym wigilijnym stole pojawil sie oplatek, wieczorem spiewalysmy koledy przy zapalonej choince. Byly to chwile, w ktorych czulysmy sie bardzo sobie bliskie. To wrazenie bylo dla mnie sensem calych swiat i zawsze uwazalam, zeby w tych dniach nie sprawiac mamie najmniejszej przykrosci. Marcin zrozumial latwo, dlaczego w okresie swiatecznym nie chcialam sie z nim spotkac.
– Jest to malutki falsz, Mada! Malutkie mydlenie oczu sobie samej! Ale jezeli ten gest w stosunku do mamy jest ci potrzebny, to oczywiscie musisz go wykonac! Wiec zobaczymy sie dopiero po swietach?
Padal drobny snieg, bielalo dookola. Stalismy z Marcinem na przystanku.
– Dopiero po swietach! – westchnelam.
Marcin trzymal w reku siatke z dwoma karpiami, ktore kupilam przed chwila. Ryby poruszaly sie gwaltownie. Marcin uniosl siatke.
– Czy to ci nic nie przypomina? Rozesmialam sie.
– Oczywiscie! Twoj nocny polow w Osadzie!
Marcin szybko odpial guziki kurtki.
– Spojrz!
Mial na sobie pamietny sweter, w ktorym wracalam znad jeziora. Dotknelam puszystej welny.
– Dobry sweterek, co? – nachylil sie i zdmuchnal mi z wlosow platki sniegu. W tej samej chwili poczulam, ze czyjes rece zaslaniaja mi oczy.
– No – uslyszalam glos Marcina – zgadnij, kto ci sie przedstawia?
Dlonie byly w rekawiczkach, gest nieoczekiwany, skad moglam wiedziec? Kiedy obce rece sie cofnely, gwaltownie odwrocilam glowe. Za mna stal szczuply, niewysoki brunet. W ten sposob poznalam Wojtka Ligote. Moj autobus nie nadjezdzal, poszlismy do nastepnego przystanku. Tylko Marcin czul sie zupelnie swobodnie
nim i gadal bez przerwy. Mnie peszyl uwazny wzrok Wojtka, ktory przygladal mi sie z wyraznym zainteresowaniem. Ale to nie bylo zainteresowanie chlopca dziewczyna. Wydawalo mi sie, ze w pewien sposob rozwaza moja osobe w powiazaniu z Marcinem. Od dawna wiedzialam, ze przyjaznia sie ze soba. Czy Marcin opowiadal mu o mnie? Co opowiadal? Tego wszystkiego nie moglam wiedziec.
– A moze bysmy zaszli na herbate do Gongu?- zaproponowal Marcin.
Byl zdecydowanie w euforycznym nastroju. Wojtek poklepal sie po kieszeni znaczaco.
– U mnie nedza…
– Nie szkodzi, ja mam! Chodzcie, pojdziemy! – nalegal Marcin.
Spojrzalam niepewnie na moje karpie szamoczace sie w siatce.
– Z tymi karpiami, oszalales?
– Ja to zalatwie, Mada! Wy zajmiecie stolik, a ja jakos te ryby zainstaluje.
Nie bylo klopotu ze stolikiem. Usiedlismy przy oknie czekajac na Marcina, ktory po pertraktacjach z portierem zaniosl ryby do lazienki.
– Ach, tam jest umywalka! – przypomnialam sobie.
– Na pewno wlozy siatke do umywalki! – sililam sie na naturalnosc, ale ciagle czulam sie skrepowana obecnoscia Wojtka. Nie wygladal na zainteresowanego losem moich ryb.
– Ciesze sie, ze was spotkalem – powiedzial nagle – i ciesze sie, ze jestes taka zwyczajna…
Rozesmialam sie.
– Wiesz co? To chyba wcale nie jest komplement dla mnie! Kazda dziewczyna chcialaby byc nadzwyczajna!
– Chcialaby uchodzic za nadzwyczajna… – sprostowal – przeciez w gruncie rzeczy wszyscy jestesmy ot, tacy sobie. Nadzwyczajni ludzie to rzadkosc. Jezeli powiedzialem, ze zrobilas na mnie wrazenie zwyczajnej, to dlatego ze nie usilowalas robic innego! Przyjaznie sie z Marcinem, wiesz o tym?
– Wiem. Opowiadal mi o tobie. Wojtek pochylil sie w moja strone.
– Sluchaj – powiedzial pospiesznie, jakby chcial skorzystac z nieobecnosci Marcina – co on ci o mnie mowil?
Zdziwila mnie ta indagacja.
– No… same dobre rzeczy! Naprawde, nic zlego!
Wojtek skrzywil sie.
– Ech, nie zrozumialas mnie!
– Nie – przyznalam – nie wiem, o co ci chodzi!
– Bo troche mi glupio mowic z toba tak prosto z mostu. Ale… posluchaj: zalezy mi na przyjazni Marcina. Jednoczesnie boje sie, ze trzyma ze mna tylko ze wzgledu na mojego ojca…
– Na twojego ojca?
Spojrzal na mnie zdumionym wzrokiem.
– Jak to? To ty nie wiesz, ze ja sie nazywam Ligota?
- Предыдущая
- 17/36
- Следующая